Mr julek

Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 39
poprzednia |
Witaj, to dzis? Chyba tak. I co Mr julek czy Mgr julek?
No właśnie?!
nie każdy pub ma dostęp do sieci?
właśnie miałam napisać, że pewno gdzies oblewa swoje 3 literki :))

nie wiem czy już można gratulowac, moze lepiej poczekać na Julka

:) :)
Gratulacje! Czyli od dzis ( wczoraj?) Pan Magister. Spowaznielismy czy wciaz jeszcze jestesmy niedorosnieci?
no wrocilem:))) i co widze? specjalny watek o mnie:)))

tak, juz od wtorku 24.05.2005, od godziny 13.45 jestem mgr:)))

obrona byla swietna i bardzo przyjemna - oby wszystkie egzaminy wygladaly jak ten.

wszystkim serdecznie dziekuje za cieple slowa, za kciuki, za to, ze byc moze ktos sobie we wtorek o mnie pomyslal:)))

and one more thing: my nickname is not gonna be changed:)))

pzdr.
Hm, to co robiłeś przez cztery dni między obroną i powrotem na listę?
Hm, hm. :-)
a bit of beer here, a bit of beer there;)

tak na serio, to po prostu nie mialem tym razem dostepu do sieci: a do domu wrocilem dzisiaj:)))
"nie kazdy pub ma dostep do sieci?" mg - skad wiedziales? Telepatia czy znajomosc ludzi? Ale zeby tyle dni. Zostalo cos tego piwa w okolicy?
>"nie kazdy pub ma dostep do sieci?" mg - skad wiedziales?

Ja tylko pytałem :-)
ej, no taki piwozlop to ze mnie nie jest;) trzeba bylo uczcic wazne wydarzenie, bo nastepne 'osiagniecie' naukowe planowane jest za 3-4 lata.

dobra, dobra mg:))) nie mow, ze nie znasz tego z autopsji;))))

pozdrawiam i zycze Wam dobrej nocy:))) ja musze odpoczac, po 8 godzinach w pociagu!
8 godzin w ciągu? No, no.
niestety tyle mam z wroclawia do domu, lub z domu do wroclawia:/

pzdr.
I co Julek? :) jak to jest być magistrem filologii angielskiej ? ;) a może mg by też coś powspominał z czasów kiedy robił magistra hm ? a może ktoś jeszcze by poopowiadał jak jest na magisterce ? ;)
jak to jest? a wlasciwie to nijak - tak samo jak bylo, nic sie nie zmienilo, szukam pracy jakiejs fajnej, z czym ciezko. Swiat dalej jest taki jaki byl, sodowka mi na szczecie nie uderzyla (bo sie pilnowalem z tym;), przygotowuje sie torche do nastepnych studiow, ale ogolnie moge powiedziec, ze nothing has changed... :)))

pzdr.
Nie uważasz, że anglisci to bardzo sympatyczni ludzie (z malymi wyjatkami) ? Przynajmniej mi się tak wydaje, że są raczej skromni i pomocni, tyle wiedzą, a zarazem są świadomi ile jeszcze nie wiedzą i to jest fajne, bo inni uważają ich pewnie za wszechwiedzących, aż się człowiekowi miło robi i w duchu sobie mowi "jakbyś wiedział ile ja jeszcze nie wiem, a ile błędów popełniam" :P, specyficzni ludzie sie w tym kregu obracaja, zreszta widac to na tym forum. Doktorat... znów pisanie od nowa... i to ile tym razem... i jeszcze drugi język obowiazkowo... sporo pracy..., z czego pisales licencjat i magisterke ? Jakbyś miał wskazać czym się różnią studia licencjackie od magisterskich to co byś wymienił ?

pozdrawiam.
ehhh z ta sympatycznoscia, to mysle, ze tak jak u innych. Ja znam anglistow takich, ktorych uwielbiam, do rany przyloz, ale znam tez takich wrednych chamow itp. Zreszta sam czasami tez jestem wredny, co na tym forum sie juz kilka razy objawilo-szczegolnie jak widze, ze ktos chce cos osiagnac malym kosztem swojej pracy a duzym kosztem innych (w postach typy: "napisz mi..."). ale tak, to jest prawda, ze wielu anglistow zdaje sobie sprawe ze swojej 'malosci' i tego, jak wiele jeszcze przydaloby sie zrobic (ja mam takie momenty srednio 3 razy w tygodniu - wczoraj taki mialem;])

czym sie roznila mgr od licencjackiej?
obie prace pisalo mi sie swietnie, bo strasznie mnie krecilo to, o czym pisalem, wiec siedzenie do 5 nad ranem i pisanie nie bylo czyms nadzwyczajnym.

roznice?
licencjat to takie klocki DUPLO, a magisterka to takie LEGO np. pirackie;) (dr - to powiedzmy LEGO techniczne:)

licencjat to raczej taka zabawa, bo niezbyt wiele trzeba tam udowadniac (choc ja mialem analize wybranych jezykow swiata pod katem wyodrebnionych cech, na podstawie ktorych zbudowalem model pewnej rzeczy;), promotorzy tez zazwyczaj mniej powaznie traktuja lic. a mgr? to juz cos wiekszego (choc bez przesady), tu trzeba udowodnic, przebadac cos -zeby to mialo rece i nogi. koniec koncow i tak wyszlo, ze moja magisterka dotyczyla tak, jakby zagadnienia obok, nie dokladnie tego, czym sie interesuje, ale tez mi sie swietnie pisalo.
zreszta caly 1 rozdzial moj najbardziej wypieszczony -zostal usuniety z pracy i jest pierwszym (po odpowiednim przystosowaniu) mojego doktoratu:) teraz jeszcze tylko trzeba dopelnic formalnosci i dostac sie na studia doktoranckie i bedzie pieknie,
pozdrawiam serdecznie
kurde zle zrozumialem Twoje pytanie ehhh, tak to jest jak glowa zaprzatnieta innymi - przyziemnymi sprawami (np. zmiana kierunku otwierania drzwi do lodowki:))

licencjat pisalem z jezykoznawstwa, konkretnie to bylo takie jezykoznawstwo kulturowe, z 1 elementem kogitywnego, z jezykoznawstwem ogolnym i porownawczym, temacik prosty: 'The phenomenon of English as a lingua franca'

mgr z kreolingwistyki, sam sobie te nazwe wymyslilem i porzedstawilem na konferencji we Wroclawiu 2004, bo nikt w Polsce sie tym nie zajmuje. temat mojej mgr: 'Word-formation processes in Neomelanesian Pidgin English of Papua New Guinea'

studia lic: 30 godzin tygodniowo, wszystkiego od groma: PNJA, jezykoznawstwo teoretyczne i stosowane, literatury, historie, kultury itp itd + wf, informatyka, niemiecki

studia mgr: 12 godzin tygodniowo na 4 roku i 6 godzin tygodniowo na 5 roku, jezykoznawstwo pod roznymi postaciami, seminarium mgr, zajecia specjalizacyjne + niemiecki

pzdr.
ja odnośnie tej sympatyczności anglistów różne mam zdanie ...

Są i tacy, którym uderzyła woda sodowa do głowy, po obronie czy nawet w trakcie studiów. Ale to chyba odnosi się do każdej dziedziny, nie tylko do kręgu anglistów.

Najbardziej nie lubię tych (mówię o nauczycielach, bo to moja 'działka'), którzy krytykują innych, a takich też nie brakuje. Chodzi przede wszystkim o to, że on tego nie wiedział, a ja wiem!, jak można tego nie wiedzieć, itp

No i na koniec, obok anglistów zdających sobie sprawę ze swojej małości, są też tacy, którzy nie widzą jeszcze braków, tego ile jeszcze przed nimi. Wydaje mi się, że najczęsciej to są właśnie świeżo upieczeni absolwenci filologii czy studiów licencjackich. Przepraszam wszystkich świeżych, w tym Mr Julka, ...:)))to takie moje luźne obserwacje
Zgadzam się co do sympatycznosci, ale trzeba rozgraniczyć przyjmowanie postawy jako nauczyciel (np. styl autorytatywny) z wrodzoną niesympatycznoscia, w koncu nauczyciel czy wykladowca musi czasem kogos oblać, taka jego praca. Tutaj chyba nie chodzi o bycie swiezo upieczonym, ale brak doswiadczenia (sprawdzenia sie w realiach). Jesli nikt nie dostal "w du.." za przeproszeniem od np. jakiejs grupy to sobie nie zdaje sprawy ze są rzeczy o ktorych nie wie, albo nie potrafi od razu wyjasnic. Tak samo pewni ludzie nie zdaja sobie sprawy ze anglista slownika nie zjadł i tez czegos nie wie na pewno. Kursanci potrafia zadawac najrozniejsze, przedziwne pytania. Jaki to problem zagiac angliste, jak native'a mozna bez problemu zagiac. No i ciągły rozwój jest ważny. Co do Mr julka... dla mnie kosmos to o czym pisales, nie lubie jezykoznastwa, poprostu nie trawie tego ;) nie to co metodyka :) U anglistow fajne jest to że np. na korytarzu dwoch wykladowcow Polakow mowi po angielsku tworzac przez to swoja mala wyspe brytyjska ;) Anglisci maja swoj swiat, tak jakby zyli w innej kulturze ;) No tak oczywiscie ze zle zrozumiales moje pytanie, co i jak i ile godzin czego jest to ja wiem, o roznice w pisaniu pracy tez nie pytalem ;) chodzilo mi o same studiowanie (duza przepasc, powtorka z rozrywki itp.)

pozdrawiam.
ehh to sie poprawiam, bo juz problem lodowkowy z glowy:))

podczas studiow licencjackich bylo fajnie, choc mialem wrazenie, ze wykladowcy traktuja nas jak dzieci-teraz widze, ze inaczej byc nie moglo, bo coz gnojek po liceum z srednia znajomoscia angielskiego moze wiedziec. wtedy sie nam wydawalo, ze o! panie! jestem na anglistyce, to wiem wszystko, a wykladowcy zachowuja sie jakby uczyli w liceum. Teraz uwazam, ze po prostu studentow na studiach licencjackich trzeba trzymac ostro, przepraszam za wyrazenie, ale 'za ryj', bo inaczej pogubia sie w tym wszystkim. przeciez wlasciwie studenci na pierwszym roku o niczym nie maja pojecia, i dopiero musze sie wszystkiego uczyc, a przede wszystkim uczyc obejscie i kultury studiowania.

na studiach magisterskich stosunek wykladowcow i w ogole same studia byly inne. wykladowcy czekaja (tak bylo u mnie) na konstruktywna krytyke, uwagi, bo studenci ostatnich lat juz mozna powiedziec, sa mniej wiecej wyrobieni i potrafia krytycznie (ale to nie znaczy zlosliwie) podejsc do pewnych idei i ocenic je. poza tym, na studiach mgr kazdy zaczyna sie w czyms specjalizowac i nie rzadko zdarza sie tak, ze to student wie wiecej od wykladowcy, tyle ze w tej swojej waskiej dziedzinie. wykladowca zawsze przebije studenta, chocby samym obejscie no i doswiadczeniem.

studia mgr uzup. to tez wydaje mi sie wieksze zaufanie do studentow, do ich wiedzy, do pogladow itp.

p.s. iwonka! oczywiscie zgadzam sie z Toba, mnostwo mam znajomych, ktorzy uwazaja, ze oni sa the best, ze sa nieporownywalnie lepsi od innych, a sa swiezo po studiach. ja przyznaje sie, ze mialem euforie po obronie licencjatu, ale jakis miesiac po obronie lic. walnalem sie w leb i powiedzialem sobie: co ty czlowieku osiagnales? ze masz lic? to jest wielkie g... wiec zejdz na ziemie. sa inni, ktorzy zachowuja sie normalnie, a osiagnieli milion razy wiecej niz ty! i w ten sposob sam sie zorientowalem, ze bylem debilnie glupi myslac, ze majac lic. ja swiat podbije! teraz juz po obronie mgr jest inaczej, nie ma euforii, nie ma sodowki, i chyba jestem jaki bylem,
to tyle ode mnie:)
pzdr.
to jeszcze raz ja:

nie na studiach mgr nie bylo powtorki z rozrywki. ewentualnie poruszane byly zagadnienia, ale bardziej dokladniej-choc w gruncie rzeczy zajecia byly o czym innym niz podczas studiow lic. lic to wszystkiego po trochu, wiec tez troche po lebkach. na mgr mialem tylko jezykoznawstwo i to dokladnie omawialismy dane dzialy.

pzdr.
>Zgadzam się co do sympatycznosci, ale trzeba rozgraniczyć przyjmowanie >postawy jako nauczyciel (np. styl autorytatywny) z wrodzoną >niesympatycznoscia, w koncu nauczyciel czy wykladowca musi czasem >kogos oblać, taka jego praca.

pisząc miałam na myśli stosunki nauczyciel - nauczyciel (anglista oczywiście)

relacje nauczyciel - student/uczeń, to oczywiście całkiem inna bajka

Mr Julek chyba zrozumiał o co mi chodzi :)) Ja wprawdzie nie jestem tak dawno po obronie, 4 lata, ale wydaje mi się, jakby to już było bardzo dawno temu.

A pierwsza mysl po obronie, to taka, że udało mi się osiagnać to, o czym zawsze marzyłam (skończyc studia fil.). Chciałam pójść dalej, ale życie potoczyło się swoim torem...:))
> U anglistow fajne jest to że np. na
>korytarzu dwoch wykladowcow Polakow mowi po angielsku tworzac przez to swoja mala wyspe brytyjska ;)

dla mnie to raczej snobizm.
ja bym powiedzial, ze anglisci ze soba nie rozmawiaja po angielsku ale w pidzynie. przyklad:

'oh gee!!! jak mnie studenci wymordowali dzisiaj. Tlumaczylem im wymowe wałelsow i consonantow ale oni sa soł slow na uptejku':)))

a swoja droga, czasami tez uwazam ze to snobizm, choc mi sie zdarza rozmawiac ze znajomymi po angielsku, ale podkreslajac niektore smieszne rzeczy typu: polskie /r/ np. jes, ju aR Rajt;)

pzdr.
fakt, w przypadku anglistów to raczej pidżyn.

Ale zdarzają się snoby, które specjalnie ze sobą rozmawiają po angielsku...i to niekoniecznie angliści. Rozmowa dwóch Polaków w jęz. angielskim, kiedy rozmawiają wyłącznie ze sobą dziwi mnie niepomiernie.

a co do Polish Enlglish...też to czasami robimy dla zabawy, ale to wygłupianie się - trudno to czasami nazwać nawet rozmową:)
ja też odebrałabym to jako snobizm. jaki jest cel w tym, żeby dwóch Polaków rozmawiało ze sobą po angielsku? Jasne, ze ćwiczenie itd, ale to strasznie nienaturalne i jak, gdybym już bardzo chciała poćwiczyć mowe, robiłabym to w mniej publicznym miejscu, nie afiszując się tak.

practising oral skills in private ...:)) .... :))

btw. kiedys na konferencji metodyczne, pewnemu panu , z pewnego wydawnictwa zepsuł się projektor i rzekł 'let me finish orally'. może i jakoś by przeszło bez echa, jakby sam się nie zaśmiał i nie skomentował (nie pamiętam niestety jak) :))

wracając do tematu - po angielsku rozmawiam wśród polaków, jesli jest z nami jakiś obcokrajowiec.

NIe trawię osób przesadnie wymawiających słowa. A już w ogóle jesli te angielskie słowa są w polskim kontekście, np 'czy mogę prosić [prins peuleu]?'
snobizm jest wtedy jak robia to dla zwyklego show, ja mowie o sytuacjach gdzie uzycie jezyka obcego jest wymagane (komisje itp.), skoro wymagaja od studentow to sami tez trzymaja standard, nie mowice ze nie chcieliscie miec znajomych z ktorymi mozna pogadac po angielsku lub przynajmniej popisac maile czy coś, to jest fajne, inne, oderwanie sie od standardu, szlifowanie jezyka. A jeszcze lepiej miec żonę/męża/dziewczynę/chłopaka native speakera, wtedy to jest raj dla anglisty, a przynajmniej dla mnie by był :)))) Zgadzam się w pełni że licencjat to jeszcze nic, jedynie pierwszy krok umożliwiajacy jakis tam start. Udowadnianie jeden drugiemu kto wie wiecej jest bez sensu, jeden wie wiecej w tej dziedzinie drugi w innej. No to teraz była konkretna odpowiedz na temat roznic, dzieki, o to chodziło. Mnie czeka magisterka od pazdziernika, zobaczymy jak bedzie. Co do lodówki ? to jak się teraz otwierają drzwiczki ? do góry jak w Lamborghini czy jak ? :P

pozdrawiam.
> nie mowice
>ze nie chcieliscie miec znajomych z ktorymi mozna pogadac po angielsku
>lub przynajmniej popisac maile czy coś, to jest fajne, inne, oderwanie
>sie od standardu, szlifowanie jezyka.

no właśnie, jest to coś co mnie tu naprawdę dziwi: pojawiają się tu czasami emaile w stylu kto_chciałby_ze_mną_pisać_po_angielsku_?
I ja naprawdę NIE potrafię zrozumieć dlaczego ktoś chciałby pisać po angielsku z drugim Polakiem - przecież to nienaturalne. Plus powtarzanie typowo polskich błędów, etc. Dlaczego nie poszukać sobie do korespondencji cudzoziemca. I to nawet niekoniecznie Anglika czy Amerykanina - wtedy mamy naturalną sytuację, kiedy NAPRAWDĘ chcemy się komunikować a nie tylko ćwiczyć język.

>Mnie czeka
>magisterka od pazdziernika, zobaczymy jak bedzie.

Powodzenia:) Na pewno będzie dobrze!!
A jeszcze lepiej miec
>żonę/męża/dziewczynę/chłopaka native speakera, wtedy to jest raj dla
>anglisty, a przynajmniej dla mnie by był :))))

no wiesz, raj rajem, w małżeństwie nie tylko możliwość porozmawiania w tym, czy innym języku sie liczy :)

ja wprawdzie już jestem na spalonej pozycji. Męża mam, niestety Polaka :)) Mam na swoim koncie znajomości obcojęzyczne i pamiętam, że jedno było przeszkodą ... to, że facet nie jest w stanie zrozumieć wielu rzeczy tylko dlatego, że nie jest Polakiem, nie był w stanie zrozumieć prostej wymiany zdań, w której nie przekazuje się czegoś dosłownie, gry słów, dowcipu, itp. Moze ktoś bardziej doświadczony napisze, że z czasem to sie zmienia?

:)))
ostatnio gdzies przeczytalem, ze jedna kobieta po rocznym pobycie w US wrocila do swojego rodzinnego miasta, ktore ona nazywala /łołbrzych/ czyli wałbrzych:))))))) to jest dla mnie glupie!

pzdr.
Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 39
poprzednia |

« 

Pomoc językowa

 »

Studia językowe