komu wierzyć?

Temat przeniesiony do archwium.
Niedawno zapisałam się na FCE, ale przeglądając forum zaczynam żałować. Jestem w 3klasie lo, w szkole poziom elementary(!),od wrzesnia przygotowuje sie do fce i naprawde testy z use i readingu wydaja mi sie proste, podobnie jak listening. Co do writingu, to obowiazkowy list jest absolutnie do napisania, z reszta zzmierzam sobie poradzic wybierajac question 5. Speaking......w trakcie szlifowania.
Okazuje sie, ze jestem zbyt wielka optymistka(a moze nie?) chodze na prywatne lekcje w 3osobowej grupie, do ktorej dołączylam po 2 latach i jakoś nie odstaje, wprost przeciwnie.
Do czerwcowego podejscia namowil mnie moj nauczyciel, ktory ma swietna opinie.......
Jednak some people say that......po poziomie intermediate trzeba 2 lat aby zdac fc!!!!!!
Co mam o tym myslec?
Moze ktos zdawal z podobnym przygotowaniem jak ja? HELP!!!!!
Posłuchaj ja jestem teraz na upper intermediate, tak w 3/4 tego poziomu i firsta zdaje w czerwcu. Nie ma reguły że jak zaliczysz poziom intermediate to potem 2 lata musisz jeszcze czekac zanim zdasz firsta, Wszystko zależy od twojego zainteresowania językiem i od tego jak ci idzie nauka języków w tym wypadku ang, a idzie ci chyba dobrze z tego co napisałaś. więc trzymam kciuki za ciebie. na pewno zdasz!
a moze masz po prostu talent i wszystko łapiesz w mig ???
tak w sumie to jak ci idzie dobrze to aż głupio nie spróbowac podejsć do egzaminu...
tym bardziej ze "nauczyciele z dobra opinią" też nie maja jakis wiekszych zastrzeżeń...z mojej strony: POWODZENIA !!!
FCE nie jest trudnym egzaminem!!! Śmiem nawet twierdzić że łatwym. Nie wiem skąd takie pesymistyczne nastawienie na tej stronce. Zdawałam fce w grudniu 2002 (wynik B), wszystko było fajnie dopóki nie przeczytałam spanikowanych wypowiedzi na stronce (która oprócz tego jest strona b. fajną), i się lekko załamałam przed egzaminem. Nie przejmuj się!!
Egzamin fce to tak jak egzamin na prawko - bez obycia sie z testami - strasznie ciężko go zdać, ale 3 miesiące robienia testów - to naprawdę wystarczy!!! Pozdrówko i trzymam kciuki!!!
Nie ma powodu, zeby sie przejmowac tym co pisza o tych poziomach. One sa z góry przesadzone, a to, że trzeba 6 lat na FCE to jest wierutne klamstwo. Jak masz troche zdolnosci to FCE powinno wejsc nawet po 3 latach. Ja osobiscie ucze sie ok 3,5 roku i w grudniu zamierzam zdawac CPE...
Poza tym to każdy uczy sie inaczej na roznych etapach. Generalnie im pozniej tym latwiej, chociaz nie zawsze jest to regułą. To zalezy tez od nauczyciela, bo dobry potrafi uczynić cuda, a kiepski nic nie zrobic. Np. w podstawowce moja nauczycielka przez 3 lata nauczyla ludzi tyle ile moja prywatna w ok. pol.
>Nie ma powodu, zeby sie przejmowac tym co pisza o tych poziomach. One sa z góry >przesadzone, a to, że trzeba 6 lat na FCE to jest wierutne klamstwo.

a skad to wiesz??? jestes nauczycielem, metodykiem??? juz w innym temacie kilka osob przestawilo argumenty za tym, ze te 6 lat moze byc prawdziwe, nie wolno zapominac ze na sukces na egzaminie sklada sie wiele czynnikow, jesli 6 lat to termin, ktory zostal ustalony przez angielskich specjalistow dla kazdego czlowieka, to chyba calkiem zrozumiale ze nam bombardowanym w zyciu codziennym przez kulture anglosaska latwiej sie nauczyc tego jezyka, niz komus kto nie ma zadnego kontaktu z ta kultura (np. komus z rosji czy indii) i ten okres (naukido FCE) dla kazdego kraju moze byc inny...




oczywiscie dotyczy to tylko osob ktore sa *calkowicie przecietnie (nie)zdolne jezykowo*, a nie geniuszy i zdolnych
No to powodzenia Łukaszu - geniuszu. Życzę Ci serdecznie, abyś nie był totalnie zaskoczony tym, co tam zastaniesz ! A jeśli już zdasz, to opisz ze szczegółami, jak w ciągu 3,5 roku nie ruszając się z kraju i prowadząc normalny tryb życia dojść od zera do poziomu proficiency.Twoje wskazówki mogą być na wagę złota, bo może ja marnuję ucząc sie tradycyjnymi, czasochłonnymi metodami.
OK, napisze napewno. Poprostu nie ucze sie zwyklymi metodami, bo uwazam je za zbyt czasochłonne. Uzywanie normalnych podrecznikow, to jest strasznie sztuczne nabywanie ogolnie pojetych zdolnosci jezykowych. Lepiej to robic praktycznie... No i wazne jest tez nastawienie sie na formule egzaminu, jak gdyby dostosowanie sie do tego co chca egzaminatorzy. Bo na tym chyba polegaja wszystkie egzaminy: nie zeby mowic prawde, tylko zeby mowic to czego chce egzaminator....
haana, nie przejmuj się. Wazne moim zdaniem jest to czy ty się czujesz na siłach by to zdać. Nie ma reguły, ja nie chodziłam na żadne kursy przygotowawcze, nie miałam jakiegoś wielkiego kontaktu z językiem, nie chodziłam na speaking i przygotowywałam się od 15 lutego ( do czerwcowej sesji ), ale za to solidnie, codziennie + weekendy. Udało mie się na szczeście.
Trzymam kciuki !!!
pozdr. AnnaM
A więc Łukaszu kierujesz się dewizą "zakuć, zdać, zapomnieć". Mozna i tak. Ja jednak uczę sie angielskiego głównie po to, by po pierwsze umiec wykorzystać moją wiedzę w praktyce (rozmowa z cudzoziemcem podczas pobytu za granica, tłumaczenia tekstów czy też wykładanie angielskiego w szkole i uczenie języka innych) a po drugie by czuć się kompetentną w tym zakresie,a to wymaga czasu i jeszcze raz czasu, bo tylko trening czyni mistrza. Wymagania egzaminacyjne to według mnie kwestia wtórna. Trzeba dostosować się do formuły egzaminacyjnej po to, zeby zdać, a nie uczyć się dla samej formuły egzaminacyjnej ! To chyba byłaby jakaś paranoja.
Szczerze proszę Ci, bys mnie oświecił co do Twoich "praktycznych i małoczasochłonnych metod uczenia się", bo ja jeszcze na To nie wpadłam i marwię się, że cos ze mną nie tak.
Nic dodac,nic ujac.
Generalnie cała rzecz polega na tym, żeby uczyć się blokowo. Być może to pasuje tylko niektorym, inni wola inaczej. Chodzi z grubsza o to, ze wiekszosc typowych podrecznikow stawia na ogolne rozwijanie zdolności językowych. Rozwijasz 25 rzeczy w ciągu jednej lekcji. Ja wole jedna lekcje poswiecic na jedna umiejetnosc, druga na druga itp. Pozniej to sie laczy w praktyce dosc latwo. W ten sposób mi jest dużo, dużo łatwiej.
Poza tym nigdy nie ucze sie zgodnie z zasada 3Z, a nawet 4Z (zakuć, zdać, zapomnieć, zapić ;)), chyba ze b. znienawidzonych przedmiotow, ktore zaliczyc jednak trzeba. Nie chodzi mi generalnie o uczenie sie pod sam egzamin, bo staram sie to robic pod komunikacje, ale chodzi o poznanie takich szczegolow i pierdolek, ktorych obecnosc daje ci punkty, a brak odejmuje. W końcu po to sie zdaje egzamin, zeby miec jak najwiecej punktow, czyz nie?
Temat przeniesiony do archwium.