Dojrzewam i gniję, zbyt prawdziwy by żyć
Leżeć czy wstać, czy mam dalej iść?
Me oczy wreszcie szeroko otwarte
Me oczy wreszcie szeroko zamnknięte
Wreszcie znalazłem ten dzwięk
Który słyszy dotyk mych łez
Wyczuwa smak naszego marnotrawstwa
Którym tylu nakarmić się da
Lecz wolimy wzajemnie się dławić nektarem
Tonąć w kwaśnym, słodko-gorzkim powiewie
Ktory świszcze wsród drzew, wnika w odmęty mórz
I wypełnia ostatnie nasze ziemskie tchnienie
Długa samotna podróż od śmierci do narodzin
Czy mam umrzeć znów? Czy mam umrzeć wśród
Ton materii krążących w przestrzeni?
Wiem, że nie dowiem się, dopóki twarzą w twarz
Nie stanę z własną zimną trupią twarzą,
Z głębią własnej drewnianej skrzyni