Hejka,
Chce się wygadać, bo mi ręce opadają. Przyszła do mnie uczennica na lekcje, pół roku przed egzaminem ósmoklasisty. Zapisywała ją do mnie mama. Dzwoniąc podała informację, że próbny egzamin napisała słabo (coś powyżej 30%) a ona chciałaby aby napisała dobrze ten egzamin. Na pierwszej lekcji dałam jej egzamin z CKE. Od razu zauważyłam, że są duże zaległości. Zadania ze słuchu 3/4 zrobione źle, czasami nawet jak dałam jej transkrypcję to nie rozumiała. Po pierwszej lekcji mama pytała o opinię. Nie chciałam jakoś jej dołować, więc delikatnie powiedziałam, że narazie robiłyśmy zadania ze słuchu i rzeczywiście są problemy. Mama zapytała czy podejmę się nauczania i ja zgodziłam się, ale zaznaczyłam, że musi się też uczyć między lekcjami, odrabiać zadania domowe, bo ma tylko 1 h w tygodniu a czasu jest mało, na co mama odpowiedziała "żeby jeszcze chciała się uczyć". Powiedziałam, ze pomogę, ale żeby nie oczekiwać nagle bardzo dobrego wyniku, na co mama powiedziała, że rozumie. Pomyślałam, że skupię się na podstawach gramtyki, czasach i arkuszach egzaminacyjnych. Na kolejnej lekcji trochą ją popytałam. Nie umiała nawet złożyć zdania z 'There is", nie rozróżniała przymiotników dzierżawczych, źle stosowała dopełniacz saksoński a w Present Simple nawet po omówieniu nie dodawała -s do 3 os. l.poj. w twierdzeniach....
Powiedziałam jej delikatnie, bo bardzo się stresowała, że wszystkiego nie damy rady zrobić, ale zrobimy podstawy, nauczę ją jak rozwiązywać egzamin, słownictwa będziemy uczyć się z arkuszy. 2-3 lekcje poświęciłam na takie podstawy, potem present Simple z 2-3 lekcje, bo przyniosła pracę domową z błędami, więc wolałam już poświęcić na to jeszcze lekcję. Cały czas staralam się motywować ją i na prawdę byłam przyjaźnie nastawiona. Po feriach przyniosła mi arkusz CKE....bezbłędnie zrobiony. Na moje pytanie- dlaczego użyłaś tutaj takiego czasu odpowiedziała mi: a bo jakoś tak mi najbardziej pasował. Suma summarum wyszło, że brat jej pomógł. Na kolejnej lekcji pytam, czy omawiali w szkole jak pisać e-mail. Jak usłyszałam, że nie, to mówię, proponuję, żeby omówić i zrobimy taki "szkielet" a ty napiszesz go sobie w domu. Dziewczyna w zasadzie nie potrafiła wymyśleć innego zdania niż takie jakie podałam w przykładach. Po lekcji odbieram tel od mamy. Była zdenerwowana i jakby miała do mnie pretensje. Powiedziała, że córka powiedziała jej, że ja z nią robię to co ona już umie, albo miała już w szkole albo będzie miała za jakieś 2-3 lekcje, a że ona za to płaci, to chciałaby aby to miało ręce i nogi. Ja zgłupiałam. Wiedziałam, że uczę tylko jedną dziewczynę o tym imieniu, ale te słowa tak mnie zaskoczyły, że poprosiłam o powtórzenie i czy na pewno chodzi o to dziecko. Powiedziałam prawdę, że są wieloletnie zaległości i tego nie nadrobi się w pół roku. Ja mogę ją nauczyć podstaw, bo ona nie zna materiału z 4 klasy. Powiedziałam o egzaminie zrobionym niesamodzielnie. Co na to słyszę? Że no ona nie wie, po prostu chce skonfrontować to co córka mówi. Że ona by chciała, aby poszerzać materiał na tych lekcjach (mama by chciała). Odpowiedziałam, że nie ma co poszerzać. Ma porozmawiać z mężem. Poczułam się jakbym jakaś oszukana była. Byłam mega zaskoczona. Mam już dosyć. Ja się staram podchodzę do kogoś z sercem a tu słyszę takie coś. Ja z nich zrezygnuję, nawet jak oni nie zrezygnują. Mam juz dosyć. To już 2 taki kwiatek w tym roku.