15/11/22
Martyna,
Przeczytałem pobieżnie Twoje posty o nauczaniu języka angielskiego... Nie wiem, czy byłbym w stanie być nauczycielem dzieciaków-bo nie dość, że z nimi musiałbym się trudzić, to jeszcze po raz drugi z rodzicami!
Sam chodziłem na angielski w wieku kilkunastu lat i pomijając, że wówczas metody nauki były kompletnie inne, nauczyciele poniżej średniej i podręczniki kiepskie & nudne, to właściwie większość z nas (włącznie ze mną) uczęszczaliśmy na te zajęcie tylko dlatego, że nas zapisali rodzice. Generalnie wówczas dużej motywacji nie było, rzadko kiedy widziało się nawet komiksy w języku angielskim.
Sądzę, że trochę za bardzo podchodzisz to tej nauki emocjonalnie: jeżeli ktoś nie chce się nauczyć, nic na to nie poradzisz. Warto co jakiś czas zrobić ewaluację i oczywiście poinformować o tym rodziców, aby nie byli zdziwieni. Córka mojej znajomej jest nauczycielką w szkole dla trochę 'specjalnych' dzieci i często ich rodzice do niej mają pretensję, że dziecko robi małe postępy i ma złe oceny. Chociaż tego im nie może wprost powiedzieć, to zdaje sobie sprawę, że te dzieci bardzo często kompletnie nie są zainteresowane nauką, jak też nie mają takich predyspozycji do nauki, jak inne dzieci (i dlatego właśnie są w takich oddzielnych klasach). Na początku też przeżywała i brała sobie do serca konfrontacje z rodzicami, ale szybko sobie wytłumaczyła, że przecież swoją pracę wykonuje w 100%, daje z siebie wszystko i więcej zrobić dla nich nie może.
Spotkałem kilkanaście osób, które uczyły języka angielskiego za granicą—w Japonii, Korei Południowej, Wietnamie i Chinach. Generalnie wspominają ten okres pozytywnie. Ci, co uczyli dzieci, za bardzo nie narzekali—ale często były to małe dzieciaki i nauka bardziej przypominała rozmowy z nimi, bo szybko chwytały język. Z dorosłymi było różnie—dla niektórych nauka angielskiego, szczególnie w pewnym wieku, wymagała ogromnego wysiłku. Ale jeżeli chcieli się nauczyć—szczególnie Chińczycy—to potrafili do tego podejść bardzo poważnie i dać z siebie wszystko. I często wynagrodzenie było niespodziewanie wysokie, a do tego jeszcze w gotówce.
Co do nauki języka angielskiego w krajach angielskojęzycznych (np. Kanada), to istnieje tutaj dużo bezpłatnych szkół tego języka dla imigrantów—rządowych lub też prywatnych (np. przy kościołach). Jeżeli więc takie osoby RZECZYWIŚCIE chcą się nauczyć, to nie muszą za nic płacić i możliwości jest bardzo dużo. Zgadzam się w tym, co powiedziała Chippy (a na marginesie, Chipmunk jest moim ulubionym stworzonkiem, uwielbiam się z nimi bawić i je karmić z ręki!) Wiele Polaków w Kanadzie mieszka lata i niejednokrotnie ich angielski jest albo słaby, albo nawet nie istnieje. Znam kilku, co zaczęło chodzić na takie bezpłatne kursy (prowadzone przez nauczycielkę Polkę przy kościele), ale szybko wycofali się, bo nie dawali sobie rady...
A co do prowadzenie biznesu, to chętnie udzieliłbym informacji, gdyby znajdował się on w Kanadzie—i z góry mogę powiedzieć, że to jest b. proste. Wiem jednak, że w Polsce to zagadnienie jest o wiele bardziej skomplikowane: kiedyś potrzebowałem zrobić edycję kilkudziesięciu stron polskiego tekstu, na Internecie poznałem osobę w Polsce, która się tym zajmowała, ustaliliśmy cenę—i okazało się, że za nich nie może ona wystawić faktury, bo nie jest zarejestrowana (chodziło mi po prostu o jakiś prosty rachunek). Niestety, zmuszony byłem udać się do innej firmy...
Pozdrawiam,
Jacek