To wcale tak pięknie nie wygląda. W październiku ub. roku miałem przyjemność uczestniczyć w kursie zawodowym w pobliżu Londynu. Z naszej firmy pojechali prezes zarządu, jego sekretarka Basia, troje naczelników i ja - przedstawiciel załogi, żeby w "fabryce" nie mówiono, że prezes wykorzystał cały limit kasy przeznaczony na szkolenia.
Na kursie przdstawiono nam, jako ciekawostkę "miniteachera". Jego działanie było "ciut ciut" inne niz opisał Tutor. Może dlatego, że nie było "zlokalizowane" dla Polaka.
W lewej słuchawce słychać było słówka angielskie (co 5-10 sekund), w prawej niemieckie. Nie znam niemieckiego, więc eksperyment potraktowałem jako ciekawostkę, ale Prezes był zachwycony. Załatwił sobie i pani Basi dwutygodniowy extra-turnus przeznaczony na nauke jezyka angielskiego. Później dwukrotnie przysyłał faksy o jego przedłużeniu. Gdy wrócili, Prezes zapowiedizł, że mamy do nigo i Bani Basi zwracać się tylko po angielsku lub niemiecku. Groził zmniejszeniem nagrody za mówienie po polsku.
To doświadczenie miało zabawny zakończenie. Okazało się, że prezes słyszał niemiecki tylko prawym uchem, angielski tylko lewym.
Pani Basia natomiast przekładała na zajęciach "kolczyki" dlatego jej reakcja była zupełnie inna. Gdy wchodziłem do sekretariatu mówiąc "Good morning, Miss Barbara", ona odpowiadała "Guten tag, Fraulein barbara. - Ach, dzień dobry Pyton", gdy ktoś witał ją po niemiecku, odpowiadała Good Morning Miss Barbara - A, dzień dobry Panie Nowak".
Przez długi czas mieliśmy dobrą zabawę, ale chyba bawilismy się trochę za głośno i od stycznia musiałem znaleźć sobie nową pracę.