Na początek krótka historia mojego życia:
Niedługo kończę 22 lata, a angielskiego uczę się od 7. roku życia. Możnaby pomyśleć, że po 15 latach nauki powinien władać tym językiem biegle (choć na początku była to głównie zabawa), ale niestety tak nie jest. Już od najmłodszych lat wykazywałem talent do nauki tego języka. Bardzo szybko przyswajałem sobie nowe słownictwo (w czym pomocne okazały się być gry komputerowe), z budowaniem zdań również nie miałem większych problemów, akcent też miałem całkiem niezły (tutaj z kolei pomogły mi kreskówki puszczane na Cartoon Network), oceny miałem zawsze najlepsze w klasie, więc rodzice co roku zapisywali mnie na pozalekcyjne zajęcia z angielskiego. Szczerze mówiąc lubię angielski, ale nigdy nie lubiłem się go uczyć. Nie lubię dialogów w parach, jakichś kretyńskich scenek, nie lubię również rozwiązywać stosów testów, itp. Potem poszedłem do liceum i przestałem chodzić na jakiekolwiek zajęcia dodatkowe, a mój umysł zaprzątnięty był innymi sprawami. W 1 kl. liceum po raz pierwszy usłyszałem o jakimś FCE, ale nadal nie rozumiałem o co dokładnie chodzi z tym egzaminem (wiedziałem tylko, że jest bardzo trudny i że zwalnia z matury). W liceum zrozumiałem również, że chcę związać swoją przyszłość z angielskim i startować na filologię, ale czułem, że raczej jestem bez szans, gdyż wbrew woli moich rodziców nie rozwijałem się w tym kierunku i nie chodziłem na żadne dodatkowe zajęcia, tylko stanąłem w miejscu. Zacząłem żałować, że gdy byłem w SP to nie posłuchałem rodziców, tylko zamiast uczyć się angielskiego non-stop grałem z kolegami w piłkę. Również w liceum moi rodzice chcieli mnie zapisać do jakiejś fachowej szkoły typu International House, ale ja udawałem zmęczonego, gdyż jak już wcześniej powiedziałem - nauka tego języka nigdy mnie nie kręciła. Zbyt późno zrozumiałem swoje błędy (być może to również wina rodziców, którzy zbyt słabo starali się mnie zmotywować), ale takie jest życie i człowiek mądrzeje dopiero na starość. ;)
Zdawałem starą maturę (oczywiście poziom rozszerzony). Z części pisemnej dostałem 4, a z części ustnej - 6 (choć tutaj akurat troszkę mi naciągnęli, gdyż z mówienia nigdy nie byłem orłem). Potem zdawałem na fil. angielską (zdobyłem 34/100 pkt.) i do NKJO (81/156 pkt.). Oczywiście nigdzie się nie dostałem, więc wybrałem NNKJO (czyli niepubliczny, cholernie drogi koledż). Aktualnie jestem na 3. roku i zostało mi jeszcze tylko pół roku nauki. Radzę sobie nieźle, ale wiadomo, że w prywatnych uczelniach poziom nie jest ten sam co na państwowych. Z racji tego, że ściga mnie wojsko, to chciałbym kontynuować swoją naukę na studiach magisterskich uzupełniających, chociaż czuję, że większych szans raczej nie mam (bo trzeba jeszcze zdać egzamin wstępny, który do łatwych nie należy). Pół roku to z pewnością za mało na znaczną poprawę swoich umiejętności, ale chciałbym zacząć coś robić w tym kierunku i się nieco rozwinąć. Sam dokładnie nie wiem na jakim jestem poziomie. Wydaje mi się, że gdzieś pomiędzy FCE a CAE (chociaż mam pewne wątpliwości, czy udałoby mi się zdać ten pierwszy, pomimo tego, że pod pewnymi względami jestem lepszy od osób, które już ten świstek posiadają). Zdecydowanie najlepiej idzie mi gramatyka. Znam również spory zasób słów, ale kiedy przychodzi do mówienia, to zapominam większości z nich, często sie zacinam, głos mi się załamuje i używam raczej prostych konstrukcji. Wszelkie egzaminy ustne to dla mnie katorga, chociaż zdaję je zawsze na 4. Od razu przyznam, że przez te wszystkie lata nigdy specjalnie nie ćwiczyłem mówienia i teraz są tego efekty - to bezapelacyjnie najsłabszy punkt mojego angielskiego. Wydaje mi się, że tylko kilkuletni pobyt za granicą mógłby mi jakoś pomóc to poprawić.
To tyle słowem wstępu (wyszło dłużej niż myślałem) i tutaj zwracam się do Was z pytaniem: Co mam zrobić, żeby się dalej podszkolić?
1. Zapisać się do jakiejś szkoły językowej? Trochę się obawiam, że będę tam najstarszy, a jakoś nie kręci mnie przeprowadzanie dialogów z gimnazjalistami (no ale jeśli będzie trzeba, to się zapiszę na taki kurs).
2. Zapisać się na indywidualne zajęcia z jakąś osobą, który mnie przygotuje pod kątem egzaminów Cambridge? Zdaję sobie sprawę, że słono to kosztuje, a efekty mogą być mizerne (wszak takie korepetycje to tylko marne 60 min. dziennie).
3. Kupić jakieś książki i testy pomocne przy zdawaniu FCE/CAE i rozwiązywać je samemu każdego dnia? Jeżeli tak, to jakie książki najbardziej polecacie? (swój poziom określiłem mniej więcej w swoim poście, więc mam nadzieję, że nie będziecie mieli problemu z podsunięciem mi czegoś odpowiedniego)
Który z powyższych punktów wydaje się Wam być najrozsądniejszy przy nauce języka dla osoby w moim wieku i na moim poziomie? Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli przeczytać moje wypociny i będę naprawdę wdzięczny za wszelkie odpowiedzi i wskazówki! ;) Pozdrawiam!