>Dostanie pracy na drugim roku jest możliwe, nawet na pierwszym.
>Wszystko właściwie jest możliwe, jeśli w małej wiosce nie ma
>nauczyciela języka, a prawie zawsze nie ma. Do tego często dają nawet
>zakwaterowanie na miejscu. pRAWO WYGLĄDA INACZEJ, CONAJMNIEJ LICENCJAT
>Z ANGIELSKIEGO I TO NA KIERUNKU PEDAGOGICZNYM JEST POTRZEBNY DO
>UCZENIA. cÓŻ Z TEGO, JEŚLI Z POWODU BRAKU NAUCZYCIELA SZKOŁA DOstaje
>zezwolenie od kuratorium na przyjęcie praktycznie każdego. Przepraszam
>za Caps Lock, to przez przypadek, a niestety nie umiem patrzeć na
>ekran, kiedy piszę. Także trzeba zgłosić się do szkółki wiejskiej, lub
>na obrzeżach miasta. Anglistów bardzo w kraju brakuje i na pewno w
>Twojej okolicy jest taka szkoła. Powodzenia.
Sorry że tak późno, ale dopiero dziś znalazłem tę stronę. Też jestem sudentem drugiego roku anglistyki (nie mylić z filologią angielską). Nie pracuję zawodowo - oprócz korepetycji i wolontariatu - ale szczerze mówiąc nie chcę pracować jako nauczyciel. Przepraszam bardzo, za 700 zł na starcie... z perspektywą 1,5 tys. za kilkanaście lat... nie nie, dziekuję bardzo. Nie żebym pracą gardził, wręcz przeciwnie, ale to hańba (tak to się pisze? czy przez "ch", dobra, nieważne teraz) osoba, która ma przygotować przyszłe pokolenia do współżycia w zjednoczonej - było nie było już za 11 miesięcy - Eropie zarabiała takie grosze. Jako student niewiele mniej wydaję, a co dopiero wyżyć za te pieniądze - opłacać mieszkanie, kupować jedzenie i jeszcze najlepiej z własnej kieszeni przygotowywać materiały pomocnicze do szkoły i zaocznie robić magisterkę. A tak, zaocznie, bo w Polsce z tytułem licencjata może kontynuować studia w trybie dziennym tylko i wyłacznie w dwóch czy trzech uczelniach. Tymczasem w GB czy USA wszystkie (podkreślam WSZYSTKIE) uczelnie są dwustopniowe - najpierw robisz BD, potem MA, o czym z pewnością moi koledzy i koleżanki z kolegiów nauczycielskich dobrze wiedzą. Planuję schować do kieszeni swoją dumę i wynieść się do kraju po drugiej stronie kanału la Manche i, zmywając naczynia, zarobić na studia i zrobić sobie MA, a może w przyszłości PhD.
Tymczasem jeśli chce ktoś studiować na filologii, to popieram wcześniejsze wypowiedzi - zastanów się, czy naprawdę tego chcesz. Podam kilka powodów. Przede wszystkim w kolegiach w trzy lata robisz materiał, który na filologii jest robiony przez lat pięć (dla tego właśnie koledzy z filologii w Toruniu na pierwszym roku mieli 16 godzin tygodniowo, a ja w college'u w Elblągu miałem 32 godziny, teraz mam 36). Po trzech latach studiowania w College'u założenie jest, że osiągasz Proficiency Level (FC po pierwszym roku, CAE po drugim). Z tego co nam mówią, od drugiego roku studiów w kolegium MAMY PRAWO DO UCZENIA JĘZYKA (jeśli ktoś oczywiście znajdzie czas, hehe) i to prawo mamy tak długo, jak długo mamy legitkę studencką, no potem już tylko dyplomik, a więc pozwolenie na piśmie. Przyznam szczerze. Kończę za rok zaocznie filologię romańską, język francuski w Wa-wie i poziom, wymagania, jakie narzucił UW to jest nic w porównaniu z młynkiem roboczym jaki jest tu, w Elblągu. Co prawda jak porównuję, to mamy okrojony materiał z literatury. Na drugim roku 45 minut wykład z historii literatury brytyjskiej, 90 min. ćwiczenia plus 45 minut wstępu do literatury. Tu filologia naprawdę bierze górę (ale z drugiej strony odbijasz to sobie na uzupełniających magisterskich). Jest jednak jeden problem. W kollegium trzeba naprawdę się uczyć, a nie studiować w ogólnym tego słowa pojęciu. Czas wolny jest w wakacje, pozostałe dziewięc miesięcy robota na pełnych obrotach. Nawał pracy z drugiej strony sprawia, że nie ma czasu, by wszystko naprawdę świetnie opanować, jak to jest na filologii. Gdy jednak ustali się hierarchię (np. praktyczna nauka języka + gramatyka + fonetyka i, powiedzmy, jeden przedmiopt, który cię interesuje z szerokopojętego językoznawsztwa czy literatury) studia te okazują się, jeśli nie lepsze, to przynajmniej bardziej natężone, z większym ekwipunkiem w głowie.
Dla tych jednak, tórzy myślą, że nauczą się świetnie języka czy to prywatnie, czy na własną rękę, mam przykrą wiadomość. Poznać podstawy języka można tylko rozbijając go na części pierwsze, jak to jest na studiach językowych. Gdy słyszę jak ktoś mówi że świetnie mówi po angielsku, a nie jest studentem angielskiego ani nie jest absolwentem, przyjmuję to do wiadomości z wielką rezerwą (i uśnmiechem). To tak jak powiedzieć marynarzowi, że się świetnie umie żeglować, mając jako doświadczenie obejrzane tysiące filmów o żeglowaniu, a nigdy tak naprawdę nigdy nie trzymając rumpla. Pozdrawiam i namawiam do powrócenia do tematu :-)