Filologia angielska: dzienna a zaoczne?

Temat przeniesiony do archwium.
Witam, pytam po prostu z czystej ciekawości. Czy jest jakakolwiek różnica w nauczaniu na kierunku filologia angielska, jeśli rozpatrujemy wybór studiów dzienne a zaoczne? Z tego, co wiem, na zaocznych trzeba bardziej pracować, ze względu choćby przyswojenia (ponoć tej samej) wiedzy w krótszy czas. Na dziennych możemy być bez wątpienia bardziej systematyczni.

Więc co na ten temat sądzicie? Rozpatrujmy to na przykładzie jednego uniwersytetu... studiujemy 5 lat dziennie albo 5 zaocznie. Czy po ukończeniu studiów powinniśmy być na tym samym poziomie?
Pozdrawiam
Ja od razu mowie na dziennych nauczysz sie wiecej. Mam porownanie zaocznych z dziennymi, bo licencjata robilam dziennie a magistra zaocznie i gdybym nic sama na zaocznych nie robila to bym sie cofala z jezykiem raczej niz szla do przodu.
poważnie? :O
Przecież tak jest chyba na każdych studiach. Na zaoczne idą ci, którzy nie dostali się na dzienne, przez co poziom automatycznie spada, bo jest dostosowywany do studentów.
Idą też ci, którzy chcą postudiować, a mają już np. pracę, dzieci na głowie ;)
niekoniecznie :)
Moja kuzynka jest obecnie na 4. roku. Poszła dziennie na architekturę i zaocznie na filologię angielską. Wybrała tak, bo od razu od pierwszego roku chciała ciągnąć dwa fakultety. Gdy za rok będzie magistrem filologii angielskiej i architektury, chce wyjechać na 4-letnie studia do Liverpoolu, kierunek 'Latin American Studies'
Spoko zgodzę się, że można się uwstecznić, bo materiał wymaga większej systematyczności, ciągłego utrwalania w domu na studiach zaocznych, ale czy naprawdę jest gorszy poziom, wykładane mniej materiału, itd.???
>wykładane mniej materiału, itd.???

Policz sobie, ile godzin w ciągu miesiąca mają studenci dziennych, a ile zaocznych.
No właśnie - wystarczy policzyć liczbę godzin :P
Co do poziomu - to faktycznie jednak jest on niższy na studiach zaocznych (podobnie jak często na wieczorowych) bo tu łatwiej się dostać. Oczywiście, są osoby, które studiują zaocznie, bo np. pracują w tygodniu, a nie dlatego, że nie potrafią się dostać na dzienne. Ale to raczej nie zmienia sytuacji.
Co prawda nie mam żadnego porównania studiów dziennych z zaocznymi, ale powiem jak to jest u mnie na uczelni z dziennymi i wieczorowymi. Ja jestem na dziennych i jak widzę to, co się dzieje na wieczorowych to nóż mi się w kieszeni otwiera - okrojony materiał, i to bardzo - niektóre przedmioty mają o semestr krócej niż my (np. wymowa)! Troszkę to niesprawiedliwe, bo i te i te studia trwają tyle samo, a zarówno my jak i oni skończymy je z tym samym tytułem przy całkiem innym rozkładzie materiału. A różnicę między studentami dziennymi a wieczorowymi widać od razu, wieczorowi mają tragiczną wymowę i sadzą niezłe błędy (na ostatnim roku studiów!). Oczywiście nie mówię, że wszędzie tak jest i mimo to cieszę się że jestem na tych dziennych bo troszkę wiedzy i umiejętności z tych studiów wyniosę ;).
a gdzie ilaczek studiujesz?
- na studiach dziennych jest więcej zajęć....zazwyczaj
- dostają się 'lepsze' osoby (ale nie zawsze!) . Niektórzy muszą i pracować i się uczyć więc są zmuszeni studiować zaocznie
- to z jaką wiedzą wychodzi się ze studiów zalezy przede wszystkim od NAS, bez względu na to w jakim trybie się studiowało
jezeli Wy myslicie ze studia wasz czegos naucza(w polsce) to gratuluje(smiech)....
Nic nie zastapi doswiedczenia w pracy. Jezeil chodzi o prace w szkole to czy dziennee czy zaoczne to nie ma roznicy. Ale jezeli chcerz pracowac gdzies indziej niz w szkole to wybierz zaoczne.
skąd takie przekonanie?

Hmm... nie tyczy się co prawda to mnie, bo mam jeszcze dwa lata na wybór, no może niecałe. Wiem jedno, że chcę być tłumaczem i mieszkać w Australii. Hehe :)
szelek, co ty za bzdury wypisujesz. jak sie nie orientujesz, to nic nie pisz.

>Nic nie zastapi doswiAdczenia w pracy.
jedyne zdanie, z ktorym sie zgadzam. ale studia skonczyc trzeba.
zeby zdac mature na blisko 100% wystarczy poziom upper intermediate(fce) - mysli sie juz wtedy po angielsku i tylko szlifuje idiomy itp. Jak ktos mi powie ze taki poziom jezyka angielskiego(minimum oczywiscie), a taki zakladam kazdy absolwent filologi angielskiej prowadzonej ZAOCZNIE powinien miec, nie wystarcza do nauczania w szkole to gratuluje.....

Nie mowiac juz o tym, ze mozna zdobyc inna wiedze, o wiele bardziej przydatna, i jednoczesie w niej przodowac z uwagi na to, ze ma sie przewaga wlasnie juz ta w miare dobre znajomoscia angielskiego i naprawde warto robic cos innego niz tylko uczyc sie tego jezyka ktorego i tak sie sie BARDZO DOBRZE NAUCZYLES bo masz zamiar isc na anglistyke(tam leszczy nie przyjmuja).

Ale jak ktos ma juz cpe w czasie matury, czyli ma prodyspozycje do bycia tlumaczem to wtedy moze sobie pozwolic na studiowanie dziennie na jakiejs renomowanej uczeli i sie nie martwic ze sie zostanie na bruku bo jesnak nie wyszlo i tyle lat nauki na marne i praca w szkole. Jak ktos ma predyspozycje na tlumacza to raczej to wie juz wczesniej.
>zeby zdac mature na blisko 100% wystarczy poziom upper intermediate(fce) - mysli sie juz wtedy po angielsku i tylko szlifuje idiomy itp.

Bzdura. Porównaj aktualne matury i testy z dawnych egzaminów wstepnych na filologie/lingwistyki itp. Zobaczysz, czego wymagano od kandydatów na te kierunki, a co wystarcza, by zdać maturę na 100%.


>Jak ktos mi powie ze taki poziom jezyka angielskiego(minimum oczywiscie), a taki zakladam kazdy absolwent filologi angielskiej prowadzonej ZAOCZNIE powinien miec, nie wystarcza do nauczania w szkole to gratuluje.....

Matura z angielskiego nie wystarcza do nauczania w szkole.

>Jak ktos ma predyspozycje na tlumacza to raczej to wie juz wczesniej.

Raczej tego nie wie, tzn, może tak o sobie mówić, ale przekonuje się na studiach, że to nie jest takie proste i nie chodzi tylko o brak znajomości terminologii.
Szelekk,
W liceum nie myśli się poważnie o byciu tłumaczem. Ludzie idą na jakieś studia filologiczne, żeby z pasją zgłebiać ten język. Z czasem (nie) dociera do nich, że chcą tłumaczyć. Wielu z nich przekonuje się, że to niebywale trudna sprawa i ucieka w nauczanie, a wytrwali tłumaczą i mają z tego frajdę.

Tak jak powiedział MG, tu nie tylko o znajomość terminologii chodzi, to coś znacznie więcej. Dla mnie to "coś więcej" wychodzi poza granice samych predyspozycji.
Absolwent filologii powinien znać angielski na poziomie CPE. Żadna porządna szkoła nie zatrudni nauczyciela z angielskim na poziomie FCE. Poza tym żeby uczyć, przyda się jeszcze wiedza jak to robić. To raz.
Dwa: jakie "bardzo dobrze nauczyłeś"??? Na pierwszym roku, na egzaminach praktycznych odpada cała masa osób przekonanych, że się "bardzo dobrze nauczyli". Na anglistykę wpuszczają ludzi, którzy będą w stanie zrozumieć co się do nich mówi - dopiero potem znakomita większość z nich przekonuje się jak niewiele jeszce wie.
No i trzy: CPE nie jest równoznaczne z predyspozycjami do tłumaczenia. CPE to tylko potwierdzenie, że bardzo dobrze znasz angielski. Żeby tłumaczyć, trzeba jeszcze umieć, a właściwie czuć, parę innych rzeczy.
Dla mnie najważniejsza różnica jest w samym kontakcie z językiem - i to aktywnym, a nie biernym. Na dziennych masz +/- 8 godzin dziennie gadania + kontakt z native'ami; na zaocznych jest tego dużo mniej. Owszem, niby można sobie "załatać" te braki w inny sposób, ale IMHO to nie to samo.
Poza tym, jak już inni tu pisali, warto porównać siatkę godzin, żeby zobaczyć jak bardzo jest okrojony materiał. Ja sobie nie wyobrażam omawiania w ten sposób literatury; na dziennych na ćwiczeniach odbywaliśmy burzliwe dyskusje na temat książek, na zaocznych nie ma na to czasu. Dla mnie to bardzo duży minus.
Temat przeniesiony do archwium.

« 

Pomoc językowa - tłumaczenia

 »

Brak wkładu własnego