Witam, chcę ostrzec każdego przed wyborem szkoły KAPLAN w Oxfordzie.
W szkole spędziłem łącznie 5 tygodni (październik-listopad br). Wielkie rozczarowanie. Na stronach obiecują cuda, w rzeczywistości - bylejakość.
Największe minusy:
1. Wprowadzające w błąd informacje nt. liczby lekcji. Na stronach i poprzez swoich agentów sugerują, że na kursie intensywnym masz 35 lekcji (45min) tygodniowo. W praktyce mogłem mieć max 31, a pozostałe 4 to propozycja robienia ćwiczeń online - normalnie kpina. Tzw. "Structured study", wymieniane pod "Lessons", to po prostu: "Zrób se ćwiczenia sam". Jak dobrze wiemy, po to, aby robić ćwiczenia online, nie trzeba ani wyjeżdżać z kraju, ani bulić cięzkiej kasy - czego niniejszy portal jest najlepszym przykładem, jednym z mnóstwa.
2. Podział na grupy zaawansowania to niestety typowa ściema - grupy są tworzone i zapełnianie uczniami tak, żeby im się opłacało, tak, jak pozwalają wolne sale i godziny obłożenia nauczycieli - A NIE, wbrew płomiennym zapewnieniom przed wykupem kursu, rzetelnie i tylko w oparciu o rzeczywisty poziom uczniów. Efekt? W tej samej grupie uczniowie na rażąco innych poziomach zaawansowania, z oczywistą szkodą dla wszystkich (poza administracją szkoły). Wiem, że jest to normale zjawisko w wielu szkołach językowych, które jakoś też muszą wiązać koniec z końcem, ale Kaplan przed wyjazdem obiecywał oczywiście wyjątkową rzetelność pod tym względem (jak we wszystkich innch zresztą).
3. Na ich stronach możecie sobie poczytać, jak to obiecują ocenianie studentów na bieżąco. Aż to nawet wkleję:
29. Jak oceniany będzie mój postęp?
Taka ocena zaczyna się z pierwszym testem. Uczniowi zakładana jest karta postępu (Individual Student Record, w skrócie ISR), na której codziennie jest oceniany. Nauczyciel notuje tam udział w zajęciach, mówienie, prace domowe oraz wyniki testów, które mają miejsce co 5 tygodni i są omowiane podczas konsultacji.
No miodzio po prostu! Otóż, moi Drodzy, czytajcie teraz uważnie, bo opisana niżej sytuacja to symbol działania tej szkoły i traktowania jej studentów.
Po 5 tygodniach zapytałem o swoje oceny czy o jakąkolwiek informację zwrotną o moim poziomie/postępach. Ocen nie miałem
żadnych. Powiedziano mi, że mogą mi zrobić "Exit test", żeby potwierdzić mój poziom po 5 tygodniach. Poszedłem na "Exit test". Wyniki miały być po 2 dniach, czyli w dzien mojego wyjazdu. W tenże dzień wręczono mi certyfikat. Kiedy zapytałem o wyniki "Exit test" sprzed 2 dni, zapanował mały popłoch. Wreszcie pan dyrektor wyszedł i powiedział, że mój "Exit test" potwierdza poziom "upper-intermediate" (czyli poziom, na jaki zostałem przyjęty 5 tyg. wcześniej). No to ja - że chcę zobaczyć ten mój test i sprawdzić, co miałem źle. Wyraźnie wkurzony dyr odpowiedział, że "oni tego zazwyczaj nie robią, ale no dobrze". Po dojściu do gabinetu wręczył mi mój test, nie sprawdzony - jedynie z powietrza dopisane były różne ilości punktów przy poszczególnych zadaniach, bez zaznaczenia, co jest źle. Writing nie sprawdzony w ogóle. Oddałem kartkę i odwróciłem się do wyjścia bez słowa, na co pan dyr mnie zatrzymał, zaczął zagadywać, zaprosił na rozmowę do siebie. Po raz kolejny przedstawiłem moje zastrzeżenia co do szkoły - na co pan Dyr. stwierdził, że jest pod wrażeniem mojego speakingu i że już dzwoni to sekretariatu, żeby mi końcowy certyfikat zmienić na "Advanced" ;-) Bez komentarza...
4. Kolejna obietnica szkoły:
Nauczyciele zachęcają do mówienia uzywając właśnie metody komunikatywnej. Rozwija ona pewność siebie oraz płynność angielskiego w mowie. Nasza strategia to używanie wyłącznie angielskiego w szkole.
... I kolejne rozczarowanie. "Metoda komunikatywna" to nic innego, jak "speak with your partner!" / "do this together!", czyli zostawienie nas samych w naszych kaleczonych dialogach, w których jeden powiela błędy drugiego i ugruntowuje swoje własne. "Nasza strategia to używanie wyłącznie angielskiego w szkole" - no cóż za geniusz strategii im to opracował!!! Jak wiadomo, w szkołach angielskiego w UK wszyscy spodziewają się ruskiego jako podstawowego w komunikacji...
Wszystko to piszę w wielkim skrócie, kilka spraw już pomijam, bo szkoda mi już własnego czasu i nerwów. Generalnie w szkole panuje bajzel, administracja wyraźnie nadużywa faktu, że ma do czynienia z osobami mającymi barierę językową i stosuje zasadę: "Skoro nie robią rozróby, to znaczy, że nie trzeba się starać o nic". Rozróby nie robią, bo przecież oprócz wspomniałej bariery językowej jest też niesmiałość, stres przed pójściem na skargę - czy nawet bariera kulturowa, bo np. połowa szkoły to Azjaci, którzy zakodowany mają brak składania skarg na pracodawców/szefów, itp. Tymczasem w klasach aż kipi z wściekłości, czasami nawet do ekspresji takich nastrojów dochodziło na zajęciach, przy nauczycielu. Wiele osób miało od I-go dnia wrażenie, że obecność studentów jest po prostu największym problemem dla administracji szkoły.
PLUSY SZKOŁY - bo one tez były, mimo wszystko:
1. Na ogół dobrzy, mądrzy i przyjaźni nauczyciele.
2. Możliwość konsultacji 20min nad writingiem lub gramatyką (ale to w ramach "programowych lekcji" oczywiście)
3. Dobrze zaopatrzona biblioteka
4. Dobre jedzenie w stołówce:-)
5. Ciekawa i przyjazna atmosfera między studentami.
6. Dobra obsługa i pomoc ze strony agentów sprzedaży kursów.
7. Władze szkoły reagowały na moje zastrzeżenia rozmowami ze mną, sprawiały wrażenie, że rozumieją i że to dla nich ważne - ile w tym ściemy, nie wiem, ale mogę to docenić, bo i o to czasem trudno.
PODSUMOWUJĄC:
Przeciętna, a nawet byle jaka szkoła językowa, jak większość. Z mocniejszymi stronami i z gorszymi. Nie dajcie się nabrać na ich obietnice, na ten socjotechniczny bełkot ze stron internetowych. KAPLAN ma mnóstwo placówek w każdym anglojęzycznym kraju i być może gdzie indziej byłoby zupełnie inaczej, ale ja już nie zaryzykuję. Oczywiście każdy ma prawo do swoich decyzji i ocen
I jeszcze jedna rada na koniec, coś, do czego dojrzałem dzięki temu wyjazdowi:
NIE WYDAWAJCIE WŁASNEJ KASY NA TAKIE WYJAZDY JĘZYKOWE,
bo jak na nasze warunki to jest to kasa chora (ta szkoła nie była jakość szczególnie droga w dodatku), chyba nigdy efekty nie zrównoważą nakładów. Owszem, widzę postęp językowy u siebie, ale nie na miarę takich nakładów.
Jeżeli chcecie nauczyć się języka zagranicą, to w zasadzie widzę tylko 2 sensowne sposoby:
1. Wyjazd do jakiejkolwiek pracy. Zarabiaj pieniądze, ucząc się - a nie wydawaj je.
2. Wyjazd do szkoły, za który ktoś Ci płaci - pracodawca, uczelnia itp.
W każdym razie przed wyjazdem zrób jedno: jego wszystkie zsumowane koszty podziel przez cenę jednej godziny indywidualnych korepetycji (np. z nativem) i zobacz, ile takich lekcji możesz mieć w kraju. Uwierz - zagraniczna TV, prasa, język na ulicach, nowi "przyjaciele" - to wszystko fajne i owszem, atuty dodatkowe wyjazdu, ale absolutnie nie warte poświęcania aż takiej kasy!!!
Dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że dzięki mojemu przydługawemu co nieco opisowi ktoś w przyszłości podejmie mądrzejszą decyzję, niż zrobiłem to ja...