nauczyciel po CAE

Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 40
poprzednia |
Chciałabym sie dowiedzieć jak to jest z nauczycielami, którzy mają CAE i kurs pedagogiczny, jak to wygląda w praktyce jezeli chodzi o pracę w szkole? Ktoś wie?
Po zdanym CAE mozesz uczyc w gimnazjach i podstawowkach. Tak mi powiedziano w kuratorium. Aha, do podstawowki wystarczy FCE.
z tego co wiem, to oprócz CAE i kursów trzeba mieć jeszcze dowolne studia zakończone tytułem mgr
FCE nie wystarczy, żeby uczyć w szkole.Kiedyś było to możliwe-wyłącznie w klasach 1-3, przy ocenie min B, ale zmieniły się przepisy.
A mogłabyś podać więcej konkretów? Na czym polegają zmiany? W jakim sensie FCE nie wystarcza? Czy dlatego, że zamiast B musi być A? Czy datego, że jednak trzeba miec studia+ kurs? Dla mnie to dość istotna informacja: FCE mam zdane na B kilka lat temu, zamierzam podejść w zimie do CAE, mgr na państwowym dziennym kierunku humanistycznym też mam, tylko te nieszczęsne kursy..Nie twierdzę, że marzę o pracy naczyciela (po kilku latach udzielania korepetycji mam raczej ambiwalentne uczucia), ale na wszelki wypadek dobrze wiedzieć, co daje ten papier.
Wy chyba śmieszni jesteście jak chcecie uczyć w szkołach po CAE. :-) Ja nie dopuściłbym do nauczania osoby mającej nawet CPE na "A". :)

Licencjat z angielskiego to rozumiem, albo licencjat na innym kierunku w krajach anglojęzycznych.
Pamiętam, jak chodziłem jeszcze do gimnazjum, była pewna nauczycielka, która uczyła angielskiego i chemii. Nie wiem, czy miała jakiś certyfikat, ale na pewno nie miała wykształcenia związanego z j. angielskim. Studiowała chemię bodajże w Sydney, 7 lat kontaktu z "żywym" angielskim w Australii. To wystarczyło. Pozdrawiam
Zgadzam się z bracholem.

A poza tym przydałyby się jeszcze studia pedagogiczne lub studium podyplomowe z pedagogiki do nauczania w szkole.

Pozdro
Wiesz, ludzie tu tylko grzecznie pytają więc nie widzę powodu, żeby im mówić, że są śmieszni. Wszak są gorsze wady niż głód informacji;-) Poza tym skąd wiesz- może część z tych osób mieszkała w krajach anglojęzycznych? Np. ja (3 lata), a nie miałam zamiaru iść tam na studia, bo po cholere mi kolejne? Języka nauczyłam się przyzwoicie i chcę mieć na to papier. Wątpię, żeby wszyscy wpisujący się tutaj marzyli wyłącznie o uczeniu w szkołach, a jeśli tego nie dokonają, to świat im się załamie, bo stracą pomysł na życie. Inna sprawa, że nawet nauczyciele po studiach pedagogicznych często-gęsto nie nadają się do pracy z dziećmi czy młodzieżą, bo to w dużej mierze kwestia wrodzonych predyspozycji i czegoś, co wierzący szumnie nazywają "powołaniem", a co chyba nie jest jednak całkiem bez znaczenia.
>Ja nie dopuściłbym do nauczania osoby mającej nawet CPE na "A". :)
To co wg Ciebie potwierdziloby doskonala znajomosc jezyka angielskiego, potrzebna do nauczania? Orientujesz sie w ogole na jakim poziomie jest wiele anglistyk w Polsce, studiow, ktorych absolwenci ucza w publicznych szkolach?

@monikaxm
Jesli moge spytac, czemu po 3 latach pobytu w kraju anglojezycznym chcesz zdawac CAE a nie CPE?
pakk, bez dodatkowego wykształcenia pedagogicznego, ja też nie dopuściłbym osoby nawet mającej "A" z CPE do nauczania języka angielskiego
Jasne, to dla mnie oczywiste, ze minimum jakis kurs pedagogiczny to warunek sine qua non.
Pakk: Ależ pytaj, pytaj;-)) Nie podchodzę do CPE, ponieważ wyjeżdżając do UK byłam nastawiona przede wszystkim na zarobek, żeby szybciej spłacić duży kredyt w Polsce. Przebywałam głownie z ludźmi, których angielski był czasem gorszy od mojego, a po powrocie do domu po całym dniu myślałam o wszystkim, tylko nie o nauce. Po drodze wydarzyły sie problemy rodzinne, które w efekcie ściągnęły mnie do Polski, i które też teraz utrudniaja mi systematyczną naukę. Myślę, że CAE spokojnie zdam, a w tej chwili szkoda mi ryzykowac i podchodzić do Profa.

Australian: dodam, że znam wiele osób po CAE (i odpowiednikach w innych językach) uczących w małych miejscowościach- zawsze po roku- dwóch uczenia w takich szkołach moga szukać pracy w lepszych miejscach, bo już mają doświadczenie w tej konkretnej pracy- a to chyba ważniejsze w tym zawodzie. Znam anglistkę z państwowej uczelni, której nie przyjęli do wiejskiej szkółki, bo miała za wysokie kwalifikacje- szkół w miasteczkach i wioskach zwyczajnie nie stać na kadrę z, np. UW. A Ci z niższymi kwalifikacjami też od czegoś muszą zacząć
monikaxm

podaj e-mail
wysle ci linki do Tefl cena od 99f za kurs
Ja tefl-a zdalem i nie jest to trudny egzamin.
Dopuścić jak dopuścić, ale nie czarujmy się, 3/4 ludzi z CPE po prostu nie umie uczyć i to ich dyskwalifikuje. A z kolei kurs pedagogiczny jest mało warty w porównaniu z kilkuletnim doświadczeniem.
ad Australian

No to żeś palnął... Jeśli sprawdzisz sobie standardy kształcenia na poziomie studiów licencjackich, to zauważysz, że absolwent kierunku filologia ma znać język na poziomie... C1. To jest właśnie poziom egzaminu CAE. Zdecydowana większość filologii dociąga do poziomu CPE, ale to już ich dobra wola.

Co do samej znajomości angielskiego na poziomie (mniej więcej) CAE. Jeśli ktoś NAPRAWDĘ zna język na takim poziom i ma odrobinę pasji do uczenia, to śmiało może iść uczyć gdziekolwiek :))) Naprawdę poradzi sobie taka osoba i nie narobi większych szkód.

Co do licencjata z angielskiego... Wielu jest licencjatów i magistrów, absolwentów filologii angielskiej, których znajomość angielskiego przypomina ser szwajcarski, którzy robią elementarne błędy w wymowie i posługują się często Polglishem. Ale to tylko pokazuje, jak nisko sobie te osoby ustawiły poprzeczkę. Godzą się na swoją byle-jakość i sobie z tym żyją. Ja bym bardzo ostrożnie podchodził do faktu, że ktoś jest "licencjat z angielskiego" i "to rozumiem" :D

BTW Przypomina mi się pewna anegdota, kiedy dyrektor przedsiębiorstwa dopytuje się kadrowego: "Ja wiem, że on ma magistra, ale czy on studia skończył?" I to wcale nie jest takie głupie pytanie, jak się wydaje... :D
Nie no, nie tak... może niech ta osoba ma to CPE, ale jakieś przygotowanie pedagogiczne + staż/dłuższy kontakt z native'ami w kraju, gdzie angielski jest językiem ojczystym. I tyle na ten temat. Wtedy warto spróbować... CAE to myślę, że jeszcze trochę za mało. Pozdrawiam :-)
językiem urzędowym*
miało być ;/
>staż/dłuższy kontakt z native'ami w kraju
Taa, a moze jeszcze im to ufundujesz? Nie zawsze zalezy to od checi.
Wiem, że nie zawsze zależy to od dobrych chęci, niemniej jednak nie zmienia to faktu, że jest to bardzo potrzebne. W innym razie dzieci nauczane przez nauczycieli, którzy nie mają stałego kontaktu z native'ami, mogą mówić tak trochę a bit unnatural. Nie sądzisz?
Popieram bracholka.

Dobry(-a) nauczyciel(ka) języka angielskiego MUSI mieć stały kontakt z native'ami, by nabierał(a) coraz więcej doświadczenia i wprawy, i był(a) bardziej obeznany(-a) z językiem - w końcu człowiek siecałe życie uczy.

Dlatego wg mnie dobrze, gdy nauczyciel(ka) wyjeżdża na jakieś obozy bądź samodzielnie do kraju, w którym językiem urzędowym jest język, którego on(a) naucza.
Zależy jaki poziom uczy. Jeśli podstawowy, to wystarczy, że będzie ze dwie lekcje do przodu przed swoimi uczniami. Inna sprawa, że ktoś kto uczy tylko poziomu podstawowego i na własną rękę nic więcej nie robi z językiem, to się po prostu sam cofnie do poziomu podstawowego.
>Dlatego wg mnie dobrze, gdy nauczyciel(ka) wyjeżdża na jakieś obozy
>bądź samodzielnie do kraju, w którym językiem urzędowym jest język,
>którego on(a) naucza.

A tak, byłam ostatnio - w Ghanie. Język urzędowy angielski, ale nie sądzę, żeby mi to coś dało.
Wyjazdy do krajów takich jak USA czy Wielka Brytania niestety mają jedną wadę - są DROGIE.

Ale co do stałego kontaktu z językiem, to zgadzam się - jest ważny.
Jest ważny. Powiem tak. Ostatnio byłem we Francji na tydzień z moją nauczycielką, która jest perfekcyjną romanistką. Widziałem, że bez najmniejszego problemu porozumiewa się z nawet dość wścibskimi Francuzami, używającymi bardzo wyszukanego i skomplikowanego słownictwa. Dalej uczy w szkole, jej uczniowie zdają dobrze maturą, obecnie ma 43 lata, ale jak sama mówi, to już nie ten sam francuski co kilka lat temu, kiedy mieszkała przez rok w Marsylii. My tego nie zauważymy, bo jest cholernie uzdolniona, a ona sama to odczuwa. Twierdzi, że akcent ucieka, itd.
maturę*
>Ale co do stałego kontaktu z językiem, to zgadzam się - jest ważny.
Nie trzeba regularnie wyjeżdżać, ważne jest, by mieć kogoś, z kim można pogadać... choćby przez Skype'a. Ja np. uwielbiam zawierać międzynarodowe znajomości. Fajne odczucia.
Pozdrawiam
"to CPE" to jest najwyższy certyfikat potwierdzający znajomość angielskiego! rozumiem, że mamy maksymalizm, ale żeby tłumaczyć wesołym chłopaczkom z technikum przez 3 miesiące czym się różni was od were, raczej nie trzeba znać angielskiego jak native. a tak wyglądają lekcje. nie wiem czy widziałeś, czy nie - ja tak.

jasne, idealny nauczyciel ma pasję, uprawnienia, doświadczenie, każde wakacje spędza w "swoim" kraju, mówi jak native z konkretnym akcentem albo zmienia akcenty płynnie... i myślisz, że taki będzie zasuwał za ten 1000 na rękę?:>
ad Australian

You made my day again :D

Zapewniam cię, że język angielski NIE JEST językiem urzędowym ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA. Te kraje po prostu nie posiadają czegoś takiego, jak język urzędowy :D
Będzie odbębniał lekcje a nie uczył, bo sie normalnie będzie na tej lekcji nudził.

Za chwilę Ci jednak ktoś napisze, że to nauczyciela wina, że lenie nie odróżniają was od were.
ad Australian

Zapewniam cię, że kontakt z native speakerem wymaga czegoś zupełnie innego niż "bardzo wyszukane i skomplikowane słownictwo". O wiele bardziej wyszukane słownictwo napotkam czytając powieść, podręcznik akademicki albo artykuł, niż rozmawiając z native speakerem na codzienne tematy.

Umiejętność kontaktu z native speakerem to raczej dobre, wyćwiczone ucho, które pozwala na utrzymanie wątku rozmowy w zatłoczonym pubie, gdzie rozmawia ze sobą przy jednym stole 15 osób :))) To także umiejętność nieprzekręcania słów, budowanie poprawnych zdań, etc etc.

Widzę, że twój punkt widzenia jest taki, że nauczyciel ma uchodzić za niemal native speakera. Bardzo wysoko ustawiasz poprzeczkę. Oczywiście, fajnie by każdy miał takich nauczycieli. Ja bym miał trochę bardzo realistyczne oczekiwania względem nauczycieli: "Primum non nocere". Niech oni przede wszystkim nie szkodzą i nie uczą głupot.

Co do mitologizowania "przygotowania do nauczania". Jeśli ktoś zna język angielski i uczy tego, co sam umie dobrze, to raczej szkody nie narobi. Absolwent filologii, zazwyczaj przekarmiony teorią z zakresu metodyki nauczania, często nie zauważa, że uczyć trzeba prosto i skutecznie :)
No ja lubię nauczycieli native'ów, bo to TYLKO dzięki nim się przełamałem do prowadzenia swobodnych rozmów na różne tematy. Może nie tak bardzo jeśli chodzi o angielski (bo tu mnie raczej kuzynka cisnęła), ale o włoski na pewno.
Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 40
poprzednia |

 »

Pomoc językowa