Witam,
Zacznę od tego że mam 30 lat. Z językiem angielskim mam do czynienia od 6 roku życia. Mnóstwo wtedy oglądałem bajek po angielsku i miałem jakieś proste zajęcia w przedszkolu. Regularnie uczę się od 7 roku życia. Pierwsze 3 lata szkoły - dodatkowy kurs, potem doszedł angielski w ramach normalnego programu nauczania.
Na kursie i na lekcjach piątki i na wszystko zawsze byłem przygotowany.
Potem szkoła średnia, w której okazało się że umiem ten język najsłabiej w grupie...
O ile jakieś ćwiczenia i kartkówki były na 4 czy 5, to wielkie problemy pojawiały się przy listeningach i mówieniu.
Jakoś inni dobrze radzili sobie z wypowiadaniem prostych zdań opisowych po ang. a ja totalne zero ani be, ani me...
W listeningach byłem jedyną osobą w klasie która nic nie słyszała...
W 2 liceum zapisałem się na nowy kurs, gdzie mój poziom wg. testu oceniono na "elementary". Dopiero na kursowych zajęciach skierowano mnie na intermediate. Wtedy się ucieszyłem, bo pomyślałem, że jednak cokolwiek się z tego angola nauczyłem.
Na kursie zdałem poziom intermediate. W szkole poprawiło się moje mówienie, tak że jakieś proste opisy potrafiłem złożyć.
Poszedłem na studia, tam znów angielski, gdzie zakwalikowałem się na intermediate (B1). 2 letni kurs, który koniec końców zakończyłem egzaminem zaliczonym na 4.5.
W międzyczasie znów zapisałem się na kurs do tej samej szkoły i byłem pewny że pójdę na upper.
Decyzja: intermediate... I zaś to samo przerabiałem, kończąc kurs z bdb, przy czym nie odstawałem od tamtej grupy na plus.
Potem jeszcze były próby kombinowania samodzielnych kursów, angielski biznesowy w pierwszej pracy, styczność z angielskim z racji drugich studiów i obecnie doktoratu i angielski na doktoracie nastawiony na publikacje.
Od kilku lat codziennie przynajmniej 1h spędzam na oglądaniu filmów po angielsku.
Niestety zerowy progress w listeningu. Jak nie rozumiałem nic ze słuchu tak nie rozumiem nadal... Musze mieć angielskie subtitles żeby coś wiedzieć co się w mw filmie dzieje, jednak bez nich nic kompletnie totalnie nic nie rozumiem...
Znajomi z podobnego poziomu wykształcenia na ogół angielski perfect, nawet jak sobie puszczą coś po angielsku to każdy rozumie a ja jedyny jak ta sierota udaję że wiem, a w rzeczywistości słyszę zamiast słów "blublublublu...."
Z mówieniem też jest lipa, ale jakiekolwiek zdania sformułuję coś powiem a raczej wystękam.
Nawet jak swego czasu udzielałem korków to moi uczniowie też angielski perfect w porównaniu do mnie.
Jak mówi Polak po angielsku to rozumiem, ale Amerykanina a już nie daj boże Anglika to jest null...
Nie ogarniam totalnie gramatyki, pomimo tylu lat włożonych w jej naukę. Nie rozumiem albo raczej nie czuję kiedy co trzeba zastosować. Do dziś nie wiem kiedy jest "the" kiedy "a", kiedy "at" a kiedy "in". Nie rozumiem kiedy zastosować 3rd conditional a kiedy 2nd. Niby są reguły, ale nie potrafię ich zapamiętać, a nawet mając je przed oczami nie potrafię poprawnej formy wstawić, bo jak to jedna anglistka określiła "to się często czuje, co należy zastosować". Cóż ja totalnie tego języka nie czuję...
Niestety muszę go umieć jeśli chcę robić zawodowo coś ambitnego, a nie tkwić (tak jak obecnie) w totalnie nieambitnej pracy nie przystającej osobie z wykształceniem wyższym...
I tu pytanie do osób które z tym językiem mają duże doświadczenie.
Co mogło pójść nie tak ?
Czy jakoś kursów i nauczania w szkole kiepska ?
Czy ja jestem antytalentem językowym ? Ponoć umysły ścisłe radzą sobie dobrze z angielskim, a ja pod tę regułę nie pasuję.
Bo ogólnie nie potrafię zrozumieć, że tyle osób dookoła świetnie ten język ogarnia a np uczyli się ze mną i nie chodzili na żadne dodatkowe kursy...
Słyszę o ludziach którzy angielskiego zaczęli się uczyć 3 lata temu i już śmigają płynnie nie mają problemu z rozumieniem ze słuchu z pisaniem itp...
Więc na prawdę nie wiem o co chodzi...
Jaka nauka byłaby dla mnie dobra ? Czy w ogóle jest dla mnie szansa ?