Już powoli zaczyna wątpić w moje zdolności językowe. Języka angielskiego zaczęłam tak naprawdę uczyć się kilka lat temu. Maturę zdawałam z innego języka ale bez angielskiego ani rusz. Uczę się po kilka miesięcy i rezygnuję nie widząc zbyt dużych efektów. Nie wiem co robię nie tak. Uczyłam się regularnie, codziennie po 2, 3 godziny. Korzystam w dobrych podręczników niestety nie potrafie w ogole mówić. Znam podstawowe słownictwo, gramatykę też mam w części przerobioną ale jak mam powiedzieć proste zdanie to zaczyna się WIELKI PROBLEM.
W ubiegłym roku zaczęłam nawet uczęszczać na korepetycje ale niestety po 10 miesiącach doszłam do wniosku, że nic sie nie zmieniło. Znam tylko więcej słownictwa a nadal ledwo "dukam" proste zdania.
Powoli zaczynam mieć obrzydzenie do angielskiego i coraz mniejszą przyjemność sprawia mi nauka. Miałam teraz przerwę wakacyjną (mój korepetytor wyjechał na 3 miesiące) i nie miała nawet najmniejszych chęci na otworzenie podręcznika:((
Wiem, że to wielki błąd, że nie powinnam przestawać i należałoby uczyć się samemu ale mój zapał chyba wyparował:(
Wstyd mi tylko, że w wieku 28 lat nie znam żadnego obcego języka.
W czasach licealnych byłam zakochana w języku francuskim i wielką przyjemność sprawiała mi nauka tego języka. Coraz częściej myślę nad tym, by angielski rzucić w kąt a wziąć się za francuski nie myśląc o tym,, że ten język na pewno mniej mi się przyda ale po prostu czerpać przyjemność z nauki.
Z drugiej jednak strony boję się, że jak zacznę się rozdrabniać i "skakać z kwiatka na kwiatek" to niczego się nie nauczę i nie poznam żadnego języka.
Mieszkam w małej mieścinie i niestety nie ma u nas żadnej szkoły językowej. Nie mam z kim ćwiczyć wymowy.
Poradźcie czy się poddać i wrócić do francuskiego czy nadal brnąć w angielski i z obrzydzeniem otwierać Murphiego?