Jak się studiuje lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim?
Opinia dotyczy wyłącznie zaocznych (jenodjęzycznych!) studiów magisterskich.
Poszłam na lingwistykę stosowaną, bo nie chciałam robić magistra z filologii angielskie, na której na UW specjalności są bardzie akademickie niż praktyczne (np. językoznawstwo, literaturoznawstwo). A mnie zależało na praktycznej nauce, a konkretnie na tłumaczeniach. I pod tym kątek był to dobry wybór.
Większość studentów, a raczej studentek, bo w grupie mieliśmy tylko jednego chłopaka, stanowiły absolwentki kolegiów nauczycielskich, które jeszcze wtedy istniały, ale tylko na poziome licencjackim. Było też trochę osób po filologii angielskiej i pojedyncze osoby po innych kierunkach. Rekrutacja odbywała się na zasadzie rozmowy kwalifikacyjnej, oczywiście po angielsku, która była dość luźna.
Za moich czasów studia magisterskie trwały programowo 3 lata, potem skrócono je do 2 lat i obcięto część zajęć. Ja byłam na specjalności tłumaczeniowej, możliwa była też nauczycielsko-tłumaczeniowa, ale tylko dla osób, które zdobyły uprawnienia pedagogiczne na poziomie licencjackim. Część zajęć była po polsku, część po angielsku. (Nie wszyscy prowadzący byli anglistami, poza tym warsztaty tłumaczeniowe z natury rzeczy są dwujęzyczne).
Program wyglądał tak:
Przez całe trzy lata były warsztaty tłumaczeniowe z trójką prowadzących. Filec specjalizowała się w tekstach prawnych i ekonomicznych, a listy słówek do przyswojenia bywały u niej długie. Nazwiska dwojga pozostałych ćwiczeniowców mi umknęły. Ale pan od tłumaczenia książek prowadził je naprawdę dobrze, a pani od tekstów naukowych też nie była zła. Były też jedne zajęcia z tłumaczenia ustnego z dr Biernacką, ale na tyle mało godzin, że wystarczyło tylko, żeby się przekonać, czy w ogóle chcemy iść w tę stronę. I tylko konsekutywne, żadnego symultanicznego. Generalnie do poziomu warsztatów nic nie mam, zajęcia były dobrze prowadzone, ale to jednak tylko co drugi weekend przez trzy lata, tak naprawdę tylko wstęp do bycia tłumaczem, który wymaga dalszej specjalizacji. Na przykład z tekstami prawnymi i ekonomicznymi poczułam się pewnie dopiero po podyplomówce, na której poza warsztatami miałam też ogólne zajęcia z prawa i ekonomii, a to jednak ważne, żeby rozumieć, co się czyta, a nie tylko znać słówka.
Jakie były inne zajęcia?
I rok
Gramatyka kontrastywna z Konikiem. Świetny wykład, chodziło się z przyjemnością.
Ćwiczenia praktyczne z gramatyki z drem Kowalskim. Przykładał się, dawał fajne ćwiczenia.
Kierunki i tendencje we współczesnym językoznawstwie. Dość ogólny wykład z jednym germanistą.
Translatoryka. Wykład z dr Szczęsny, rusycystką. Nie jakiś bardzo pasjonujący, ale na kierunku tłumaczeniowym jednak potrzebny.
Kultura i historia obszaru języka angielskiego. Czyli cała kulturałaka w jednym przedmiocie. Na pierwszym roku robiło się Wielką Brytanię, a na drugim Stany Zjednoczone. Tego przedmiotu nie lubiłam ze względu na prowadzącą. Na ćwiczeniach robiliśmy prezentacje, a Światal je oceniała. Nie była zbyt miła, czasem potrafiła komuś pojechać od idiotów ad personam. Egzamin też był paskudny. Nazywaliśmy go egzaminem z Wikipedii, bo mogły paść pytania dosłownie o wszystko. Z historii, literatury albo ustroju politycznego. Trzeba było na przykład domyślić się, który polityk jest autorem przytoczonych słów i opisać, do czego się odnosił. Kwestia szczęścia, bo albo się coś przypadkiem wiedziało, albo nie. Dużo osób miało warunki.
Problemy ortografii polskiej. W ramach oguna lub monografu (na zaocznych nie ma wyboru, trzeba chodzić na to, co dają). Całkiem pouczający wykład na polonistyce z prof. Solonim.
II rok
Academic writing. Na Wawrzyniaka trzeba uważać, mądry facet, ale lubi czepiać się słówek i ma tendencje do filozofowania. Dlatego jak coś piszecie, musicie być tego całkowicie pewni, inaczej lepiej nie pisać. I nie cytujcie Bertranda Russella, to jego ulubiony filozof i na pewno zna go lepiej niż wy.
Stylistyka i kultura współczesnego języka polskiego. Bardzo przydatne dla tłumacza konwersatorium z dr Gruszczyńską.
Wschodnioazjatycki krąg językowy. Też jakiś z góry narzucony ogun lub monograf. Temat ciekawy, ale prowadzący nieco leciwy i senny.
Był też jeszcze jeden bardzo fajny monograf o kulturze głuchoniemych i języku migowym z pewnym doktorem z polonistyki.
III rok
To już tylko warsztaty i seminarium. Ja pisałam u Wójcickiego, który jest o tyle specyficzny, że nie życzy sobie oglądać prac magisterskich, jeśli nie są skończone. Czyta dopiero gotowe. Jak mu się spodoba, to zaraz jest obrona, a jak nie, to masz problem. Prace pisze się najczęściej w formie analizy tłumaczeń pod jakimś kontem. Pierwsza połowa pracy to sucha teoria, a druga właśnie taka analiza. Można też zrobić jakiś tematyczny słownik.