Afrykanistyka to specyficzny kierunek. Bardzo kameralny i z wręcz rodzinną atmosferą, bo wszyscy się tu znają. Nabór odbywa się rotacyjnie na trzy języki: suahili (Kenia, Tanzania), hausa (Nigeria, Niger) i amharski (Etiopia). Jeśli odbywa się na dwa, to najlepsi kandydaci mogą wybrać, na który chcą iść. Zwykle wybierają suahili. Na amharski jest najmniej chętnych, bo to język używany na najmniejszym obszarze z wymienionych i do tego uchodzi za dość trudny. Trzeba opanować sylabariusz służący do jego zapisywania, a sama kultura Amharów jest dość hermetyczna. Hausa jest raczej lubiany, choć ostatnio stracił na popularności ze względu na działalność Boko Haram. Na północy Nigerii jest obecnie dość niebezpiecznie i to zniechęca do wyjazdów. Hausa ma też dwa tony i trzy samogłoski obce dla Polaka. Ale na przykład gramatykę ma dość przystępną. Suahili też jest dość przystępny, przyjemny dla ucha i używany na największym obszarze.
Niestety nauka języków to największa bolączka tego wydziału. Metody nauki są przestarzałe, uczy się na podręcznikach i na tekstach, bez rozwijania zdolności komunikacyjnych. Do tego samych godzin nauki jest mało jak na Wydział Orientalistyczny. Native speakerzy się czasem trafiają (na przykład w formie doktorantów z wymiany), ale wcale nie poprawiają sytuacji. Raczej uczą nas, czym w praktyce są różnice kulturowe.