Zgłoś się do agencji tłumaczeń, dostaniesz próbki tekstów. Jeżeli przetłumaczysz je na poziomie satysfakcjonującym agencję, będziesz dostawać teksty do tłumaczenia za pieniądze. W ten sposób zostaniesz tłumaczem \'zwykłym\'.
Ja akurat jestem tłumaczem \'zwykłym\' po odpowiednich studiach, ale nie to decyduje, a w każdym razie nie powinno decydować o tym, że dostaję zlecenia. Inna sprawa, że bez studiów na pewno nie znałbym języków obcych i nie umiałbym tłumaczyc tak jak tłumaczę.
Opłacalne to jest, jeżeli jesteś w tym dobry. Tłumacząc dla jednej agencji 100 stron miesięcznie, czyli 5 stron dziennie z wolnymi weekendami, zarabiasz 25[tel]brutto, nawet jeżeli nie bierzesz tekstów w trybie przyspieszonym. A 5 stron dziennie to może być zaledwie 2 godziny pracy, no może trzy - chyba że trafi się jakiś dziwny termin i szukasz go w słownikach i w Internecie przez godzinę, zastanawiając się, co to znaczy, a kolejną godzinę szukasz polskiego/angielskiego odpowiednika, i to nie w słownikach, bo tam go nie ma, tylko analizując teksty w obu językach i starając się dopasować termin z jednego języka do terminu, który wyskoczył w tłumaczeniu.
Szkopuł w tym, że żeby tłumaczyć na przyzwoitym poziomie, trzeba wpierw wchłonąć w siebie mnóstwo tekstów z dziedziny, o której się tłumaczy, żeby potem niektóre sformułowania same przychodziły do głowy. I trzeba się ciągle dokształcać - od 4 lat daję moim studentom materiały o terminologii związanej z badaniami klinicznymi w medycynie i co roku coś dopisuję lub zmieniam. Nie wspominam o takich przyjemnościach, jak siedzenie do 1 w nocy nad tekstem, który ma być gotowy na następny dzień i nie można go odłożyć na później, bo klient płaci regularnie i w ogóle wspólpracujemy od iluś tam lat.
To tyle od tłumacza nieprzysięgłego z 13-letnim doświadczeniem