to może naskrobię na forum, żeby inni też poczytali:)))
Troszkę...? Hm.. pewnie wyjdzie długo, bo mam z tych wyjazdów fantastyczne wspomnienia.
No więc jak już wspomniałam, wyjazd do Anglii był poza moimi możliwościami finansowymi, a właściwie poz, a możliwościami moich rodziców - o kursie, chociażby najtańszym i najkrótszym mogłam sobie tylko pomarzyć.
Gdzieś, już nie pamiętam gdzie przeczytałam o tym wolontariacie i pojechałam do W-wy dowiedzieć się co i jak. Pan w biurze powiedział mi, że do Anglii jest zawsze najwięcej chętnych i zawsze są z tym problemy, ale właśnie okazało się, że jest jeszcze jeden nowy projekt i jedno miejsce. No więc nie zastanawiając się wiele, i nawet za wiele się nie dopytując zdecydowałam się (no, na chwilę wyszłam do moich rodziców, którzy czekali pod drzwiami... żeby im o tym powiedzieć). I tyle w zasadzie było mojego załatwiania:))), później trzeba coś tam było wypełnić i kupić bilet:))
To na co się zdecydowałam to był tzn. conservation camp tzn. pracowaliśmy w parku na północy Anglii (niedaleko Shieffield). Byliśmy volunteers, czyli nie dostawaliśmy kasy, ale mieliśmy za free zakwaterowanie i wyżywienie, a że do sklepów było daleko, to kasy nie było jak wydać. Było nas 9 osób: Anglik z Angielką (nasi opiekunowie), 2 Francuzów, 1 Amerykanin, 1 Czech, 2 Białorusinki i ja. Wszyscy w wieku ok. 18-22 lat. Pracowaliśmy pn-pt od ok. 8.00- do 15 z przerwą na lunch i mniejszymi przerwami jak ktoś się zmęczył - naprawialiśmy ścieżkę w parku. Był z nami jeden starszy Anglik, który nadzorował naszą pracę, mówił jak co robić i pomagał nas.
Po pracy zwykle szliśmy na dłuuugi spacer, później wracaliśmy do miejsca zakwaterowania, ktoś szykował kolację... i czas wolny - znowu gdzieś szliśmy, często do pubu, zwiedzaliśmy okolice lub po prostu gadaliśmy.... Weekendy były wolne (2, bo byłam tam 2 tygodnie tylko): pojechaliśmy do Yorku, do Lake District, raz poszliśmy do jaskiń (jakieś 5 godzin brodzenia w wodzie: zimno, ciemno i mokro,brrr... ale ciekawe doświadczenie), raz dwóch zaprzyjaźnionych Anglików (ci od jaskiń) zabrało nas na wspinanie się po skałkach).
Wspominam to jako jedne z najlepszych wakacji w moim życiu, co jest dosyć zabawne biorąc pod uwagę, że w dni powszednie w godzinach naszej pracy zawsze siąpił deszcz (który oczywiście przestawał jak kończyliśmy pracować). Pogoda była iście angielska - a w parku wokół nas wrzosowiska i miałam wrażenie jakbym się przeniosła do powieści \"Wichrowe Wzgórza\":)))
Zachęcona pierwszym razem byłam jeszcze później w Anglii i Francji, było super, chociaż i tak ten pierwszy raz był najlepszy. Ogólnie zauważyłam, że lepsze były wyjazdy na których było mniej osób, bo mniejsza szansa trafienia na rodaka+ bardziej udawało nam się z sobą zżyć.
Poleciłam ten sposób \'wypoczynku\' kilku osobom - i wszyscy byli zadowoleni. Oczywiście musisz się przygotować, że czasami wcale nie jest łatwo bo to jednak praca (zwłaszcza po nieprzespanych nocach - bo towarzystwo mi się zawsze trafiało rozrywkowe - zwłaszcza jak byłam niedaleko Bordeaux - ach co za wspaniałe wino tam mieli:)), ale ludzie zawsze chętnie sobie pomagali i nigdy nie było problemu z tym, że ktoś nie był w stanie czegoś zrobić.
Dodam tylko, że mimo iż minęło wiele lat od mojego ostatniego obozu, wciąż są osoby, z którymi utrzymuję kontakt (kolejny sposób na zwiedzenie innego kraju).
Za pierwszym razem do Anglii pojechałam stąd:
www.workcamps.pl
a z drugim razem stąd:
www.jedenswiat.org.pl
Później znalazłam coś na własną rękę - adresów nie pamiętam.
Z tego co zobaczyłam na stronce, to właśnie pojawiły się katalogi workcampów i trzeba składać aplikacje, które wkrótce będą rozpatrywane.
Na koniec dodam tylko, że czasami jeśli nie uda się jechać tam gdzie się chciało, warto zastanowić się nad innym miejscem. Moja koleżanka trafiła na workcamp, który jej się średnio podobał, do kraju do którego wcale nie chciała na początku jechać i ... poznała tam swojego obecnego męża...:))))