Anglia w krzywym zwierciadle...

Temat przeniesiony do archwium.
Czyli słów kilka o Królestwie Absurdów, oczywiście z przymrużeniem oka.

Jedni z nas przyjechali tu "za chlebem, drudzy w poszukiwaniu lepszego życia, z ciekawości, ze złości, bo inni pojechali. Czasem na wyspach szukamy przygody, a czasem jest to wyprawa po zagraniczny certyfikat czy po prostu znajomość języka. I tak jednym się udało, innym nie. Bez względu na to po co, na co, kiedy, z kim i dlaczego, każdy Polak (i nie tylko), który zmierzył się z angielską rzeczywistością, chyba przyzna mi rację, że Anglia to dziwny kraj.

Pobudka

...i codzienny dylemat. Na co dziś mam ochotę? Poparzyć ręce czy je sobie dla odmiany odmrozić? Człowiek się ledwo przebudził, a tu takie pytania... baa, decyzję podjąć trzeba - chyba, że dziś nie myjemy zębów. Dwa kraniki po przeciwnych stronach umywalki, to moim zdaniem jeden z najciekawszych i zarazem najgłupszych wynalazków angoli. W jednym wrząca woda, w drugim lodowata, oba kraniki oddalone od siebie o cała szerokość zlewu i gdyby tego było mało, obowiązkowo tak krótkie, żebyśmy sobie za bardzo nie pomoczyli rąk. I co teraz? Można "latać" z rękami z lewa na prawo, z prawa na lewo albo ostatecznie, nalać trochę wody do zlewu. O ile w domu jakoś przez to przebrniemy, w miejscach publicznych zatkanie zlewu korkiem (o ile go znajdziemy) i nalewanie wody, wydaje się być nieco niehigieniczne. Anglicy zapytani, dlaczego nie mają po prostu jednego kranu, patrzą na nas jakbyśmy właśnie zadali im najgłupsze pytanie jakie w życiu słyszeli. A przecież to nie tylko wygodniej ale i taniej. W nowoczesnym budownictwie, pojawiają się już pojedyncze krany lecz problem nadal nie znika. Strumień wody, z jednej strony parzy, z drugiej mrozi.

W sklepach można znaleźć "coś" zwane złącznikiem gumowym. Ponieważ niektóre domy nie posiadają nawet prysznica, a również dwa kurki w wannie, ciężko więc wyobrazić sobie nawet mycie głowy. Taki doczepiany prysznic jest więc jednym z ciekawszych odkryć na rynku angielskim. Kilku zapytanych hydraulików odpowiada, że to ciśnienie, to jakieś osobne rury, oszczędność wody (bo nalejemy ją do zlewu) albo po prostu, że to taka angielska tradycja...

...tak samo durnie zabrzmiałaby odpowiedź, że tradycją jest fakt, że w Anglii ciągle pada deszcz. A pada nawet kiedy świeci słońce. Na pogodę już mieszkańcy wyspy wpływu co prawda nie mają, za to często uskuteczniają rozmowy o niczym czyli o angielskiej pogodzie.

Kolejna dziwna sprawa - brak kontaktu w łazience. Jeśli chcesz użyć suszarki do włosów, pozostaje Ci, wynieść się do pokoju, lub skorzystać z cudu techniki jaką są przedłużacze. A pralka? To akurat nie problem, bo Anglicy pralkę trzymają... w kuchni.

Dziwią również rury, a raczej pajęczyny rur, biegnące po zewnętrznych ścianach budynków jakby nie można było jakoś estetyczniej. Wątpliwej jakości mieszkania, mimo, że pogoda w Anglii od lat taka sama, zdają się nie być przygotowane na niemal codzienne deszcze. W niemal co drugim domu, zawita grzyb na ścianie. Ciekawym "rozwiązaniem" na zapobieganie grzybom jest umieszczanie w rogach sufitu małych kawałków tzw. Bluetacka (taka plastelina o konsystencji przypominającej gumę do żucia).

Wykładziny na stałe przybite do podłogi, papierowe ściany, przez które słychać wszystko. Zwyczaj chodzenia w butach po domu to tylko niektóre, z dziwnych nam Polakom zwyczajów.

W lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo - kontra ruch lewostronny

W lewo, w prawo - w drzewo! Dla Polaka ruch lewostronny, dla Anglika prawostronny brzmią równie dziwnie. Przyzwyczaić się nie jest łatwo zwłaszcza kierowcom, ale przewidujący Anglicy ułatwili chociaż życie tym, którzy poruszają się pieszo. Na każdym przejściu, mimo sygnalizacji świetlnej, ulice są opisane białą farba, dużymi literami - look left, look right. Znając więc podstawy angielskiego nie ryzykujemy wejścia pod nadjeżdżający samochód.

Tak naprawdę okazuje się jednak, że ruch prawostronny jest dziwactwem. Sięgając trochę do historii, dowiemy się, że za sprawą Francuzów ruch lewostronny zamieniono w Europie na prawostronny. Lewą stroną poruszano się od starożytności aż po czasy Napoleona, dopiero potem zaczęło się to stopniowo zmieniać.

Fish and chips - narodowa potrawa Anglii

Anglicy w domach praktycznie nie gotują. Kuchnie są zwykle mikroskopijnych rozmiarów ale wystarczy miejsca by przygotować herbatę. A jak herbata to koniecznie z mlekiem, mimo, że większość Polaków krzywi się raczej na jej widok. Wracając do gotowania zastanowić można się, po co tracić czas, przecież można za małe pieniądze zjeść na mieście. Na ulicy fast-food na fast-food'zie fast-food'em pogania. Biznesy kręcą się całkiem dobrze, a Anglicy jedzą i jedzą i jedzą, co z resztą widać na ulicach po okrągłych kształtach miejscowych mieszkańców.

"Weź ze sobą chleb" - jeszcze dwa lata temu, było całkiem dobrą radą dla wyjeżdżającego do Anglii po raz pierwszy. Bynajmniej nie dlatego, że mieliśmy być tam głodni - zaryzykowałabym stwierdzenie, że Anglicy chleba nie mają. Żywią się za to, chlebem tostowym (poza nazwą nic wspólnego z chlebem nie ma), który przypomina gąbkę i ledwo wypieczony zaczyn mąki z wodą. Nawet ten kupiony w piekarniach, nie smakuje jak nasz. Polski chleb, który już bez trudu dostaniemy w polskich sklepach (a jest ich coraz więcej) Rozchwytywany jest przez Europejczyków, głównie Czechów, Słowaków i resztę naszych sąsiadów.

Frytki z octem? Mniam, mniam - rzecz jasna, tylko dla Anglika. Bułki zagryzane frytkami, lub słonymi chipsami... cóż o gustach się ponoć nie dyskutuje.

Niektórzy też twierdzą, że nawet warzywa i owoce pozbawione są smaku. Niektóre artykuły w sklepach (na szczęście nie wszystkich) ciężko dostać w sztuce - jedna. Słodycze, napoje, pakowane w zgrzewki i większe lub mniejsze paki zmuszają często do robienia zapasów.

Z ciekawostek (dla tych, którzy nie wiedzieli) informuję, że na zakrętkach butelek Coca-Coli i tym podobnych napoi, znajdziemy krótką instrukcję obsługi - open by hand oraz strzałkę, żeby było jasne w którą stronę kręcić. To na wypadek gdybyśmy wpadli na świetny pomysł otwierania nogą, zębami czy "z główki".

Ważymy w kamieniach, mierzymy w stopach...

Brzmi, jakbyśmy mówili o bardzo odległych czasach? W Anglii mierzenie, ważenie, a nawet płacenie, często budzi uśmiech. Bo niby jak zareagować na wiadomość, że oto nasza znajoma schudła 3 i pół kamienia? Nie wiedząc czy to dużo czy mało, nie zostaje nam nic innego jak tylko pogratulować.

A jeśli znajomy nam biznesmen otwiera biuro i oto znalazł lokal o powierzchni 400 stóp kwadratowych to duży czy mały lokal? A kolega, mierzący 6 stóp wzrostu to wysoki czy niski? Odległości mierzymy w milach i jardach, ale to jeszcze nie wszystko. Piwo kupujemy na pinty, perfumy mierzymy w uncjach.

Pocieszeniem jest już to, że sekunda angielska niczym nie różni się od polskiej i temperaturę też liczą w Celsjuszach. Płacenie funtami wydaje się dziś być już przysłowiową bułką z masłem. Do niedawna jednak tak prosto nie było. Oprócz funtów i pensów, były jeszcze szylingi. 1 funt - 100 pensów - proste. Ale co jeśli 1 funt to 20 szylingów - każdy szyling 12 pensów? I zapłać człowieku za zakupy, i jeszcze bądź pewny, że wydano Ci dobrze resztę. Na szczęście to już minęło choć nadal pozostaje nam szukanie logiki - 1 kamień - 14 funtów. 1 funt - 16 uncji. Pomieszanie z poplątaniem.

Pozorna angielska życzliwość

Nie żeby Anglicy byli niemili. Często są pogodni i uprzejmi, chętnie pomagają. Ale większość z nas nie wiedziałaby co myśleć jeśli mijający nas z uśmiechem angielski znajomy zapyta - jak się masz, po czym nie czekając na twą odpowiedź pójdzie dalej. To po co się pyta jak go to nie interesuje? Angielskie how are you to nie początek rozmowy, a zwykłe pozdrowienie typu "cześć". Nie mogliby po prostu mówić hello?

Anglik kanara się nie boi

Bo ta profesja nie istnieje. Zainteresowanie obcokrajowców budzą natomiast długaśne kolejki na przystankach. Tak, tak. Wszyscy grzecznie stoją w kolejce i czekają na autobus. Potem kolejno każdy wsiada, mówi dokąd jedzie i płaci za bilet. Nie płacisz nie jedziesz, problem z głowy. Zaskoczony może być też ten, kto stojąc samotnie na przystanku, ujrzy mijający go autobus. Żeby wsiąść trzeba "zamachać", inaczej kierowca się nie zatrzyma. Podobnie sprawa ma się do wysiadania, jeśli nie naciśniemy przycisku "stop" w porę, czeka nas "zwiedzanie miasta"...

Prąd na kartę?

Brzmi jak kolejna usługa telefoniczna? Nie tym razem. W wielu domach, jeśli chcesz mieć prąd, musisz sobie kupić kartę i go doładować, spotyka się też małe przenośne urządzonka, które w sklepach naładujesz za jaką chcesz kwotę lub automaty, do których wrzucasz monety. Licznik, cały czas informuje ile jeszcze zostało Ci pieniążków. Nie doładujesz, ryzykujesz brak prądu w środku nocy. Oczywiście nie jest tak wszędzie, niektóre domy, mają normalne liczniki prądu i gazu. Rozwiązanie dotyczące kart, często jest wygodą landlordów, którzy wynajmując mieszkanie, nie ryzykują długów.

Dziwne wtyczki

Nawet kontakty mają inne i inne wtyczki. Warto więc zaopatrzyć się w tzw. przelotki czy przejściówki, w przeciwnym przypadku przywieziony z Polski sprzęt może nam się na nic nie przydać.

Vauxhall marka samochodów, którą znamy?

Znana w całej Europie marka Panasonic w Anglii brzmi niby podobnie - Panasonix. Szampon L'oreal Elseve - Elvive. Chipsy Lays to Walkersy. Czy choćby znany nam Opel w Anglii nazywa się Vauxhall. Chociaż nazewnictwo produktów, niekoniecznie jest dziwactwem Angoli, w innych krajach Europy, również różnią się one nieco od tych, które znamy w Polsce. Tak czy siak, warto wiedzieć.

Piłka nożna sportem narodowym

Wydawałoby się to takie normalne, ale wystarczy tu choćby lokalny klub grający właśnie niedzielny mecz z kimkolwiek. Cała rodzina, babcia, dziadek, mama, tata, dzieciaki, obowiązkowo ubrane w klubowe koszulki - na mecz marsz! I spróbuj powiedzieć, że Cię to nie interesuje - obrazisz majestat, piłką interesują się prawie wszystkie dziewczyny, a jeśli nie, to i tak na pewno znają ostatnie wyniki meczów.

Masz kompleksy na punkcie swojego wyglądu? Jedź do Anglii.

Mniej lub bardziej złośliwi obcokrajowcy, mówią zgodnie - Angielki są brzydkie. Oczywiście nie wszystkie i nie chcę generalizować. Lecz niestety, przerażająca większość kobiet opływa nieco obfitymi kształtami. To jeszcze nie żaden problem, gdyby nie to, że Angielki wcale nie cierpią z tego powodu. Chodzą w mini i krótkich bluzkach ukazując światu, wszelkie fałdki tłuszczu jakie udało im się odłożyć. U panów natomiast, tych młodych, dziwna tendencja noszenia, spadających poniżej tyłka gaci. Często wystające półnagie tyłki (dosłownie półnagie tyłki) budzą tylko obrzydzenie wśród Europejczyków. Na nich nie dość, że nie robi to wrażenia, to zdaje się, nie czują nawet, że spadły im spodnie...(?) Tego wytłumaczyć nie potrafię, ale tak niestety jest. Na ulicy bez problemu rozpoznaje się gustownie (nie mylić z bogato czy wyzywająco) ubrane Polki, które budzą podziw.

Niejednokrotnie mówi się też o Anglikach, że są nudni, głupi, tępi i mają problemy z logicznym myśleniem. Na szczęście udało mi się spotkać wiele wartościowych ludzi, dzięki czemu znowu spokojnie odetchnę, że nie każdy Anglik jest półgłówkiem. Potrafią się z siebie śmiać i podejść z dystansem do wielu spraw. Pewien Irlandczyk, Wilde Oscar powiedział kiedyś "myślenie jest najbardziej niezdrową rzeczą na świecie. Od myślenia ludzie umierają tak, jak od innych chorób. Na szczęście, przynajmniej w Anglii, myślenie nie jest zaraźliwe. Naszą (angielską) wspaniałą fizjonomię zawdzięczamy całkowicie naszej narodowej głupocie". I taka prawda. Żyją sobie w kraju o dziwnej, oryginalnej polityce, popijają niedobrą herbatkę z mlekiem i zdają się być szczęśliwi. Jacy są tacy są, czasem śmieszni, czasem dziwni ale w większości, za to właśnie ich lubimy.

O Anglii mówi się wiele, i dobrze i źle. Zdawać by się mogło, że Anglia przecież leży tak blisko. A jest taka inna... W zimie chodzą w koszulkach obok Polaka w szaliku i czapce. W pubach imprezy na stojąco. Miejsc siedzących niewiele, a wydaje się, że dla nich to właśnie jest cała radość - stać przy barze całą noc przy (dla europejczyków nieciekawie smakującym) piwie. Nie rozumiemy ich dziwnego poczucia humoru, naprawdę nie wiadomo kiedy się śmiać. Kraj nieco inny pod względem kultury, inna mentalność ludzi. Kraj dziwny, wszystko wydaje się być pogmatwane i nie po kolei, niby zacofani, jeżdżą w drugą stronę... Po ulicy jak u nas koty, tam biegają lisy i nawet wiewiórki mają szare, a nie rude.
A ja lubię frytki z octem (bardziej nawet niż z ketchupem) i herbatę z mlekiem :)
Najgorszy jest marmite.
Ja natomiast lubie chips (nie frytki z McDonalda) z salad cream - b. smaczne.
uwielbiam herbate z mlekiem :D
uwielbiam frytki z octem i zdarza mi się je jeść w Polsce jak już w ogóle jem
chipsy salt & vinegar zresztą też uwielbiam:))
Herbata z mlekiem, czyli tzw. po polsku bawarka też jest dobra tylko niestety wiele polskich herbat nie nadaje się, żeby je z mlekiem zmieszać.

Marmite nie znoszę:D, ale jest wiele innych angielskich rzeczy, które lubię - pod warunkiem, że są dobrze przyrządzone.
Zgrzewki słodyczy....mniam:)))

tylko tych ich kurków nigdy nie potrafię zrozumieć:DDDD

a co do ubierania się - lubię takie kraje gdzie nie trzeba się przejmować wyglądem. Pod tym względem to Polska jest na drugim biegunie.
> Na ulicy bez problemu rozpoznaje się
>gustownie (nie mylić z bogato czy wyzywająco) ubrane Polki, które
>budzą podziw.

no to może coś się zmieniło od mojego ostatniej wizyty (w sumie niedawnej) w UK - bo wtedy to raczej po tych przesadzonych strojach można było poznać nie tylko Polki,ale ogólnie dziewczyny z dawnego bloku wschodniego.
Temat przeniesiony do archwium.

« 

Pomoc językowa - Sprawdzenie

 »

Pomoc językowa - Sprawdzenie