och Agata, nie martw się, ja byłam tłumaczem konferencyjnym, praca była rzeczywiście wymagająca czasowo - wymagali pełnej dyspozycyjności czasowej,
ale ciekawa była też, np jak Japonczycy wymyślali po angielsku słowa, których nie ma, a ty masz to tłumaczyć, hihihi....
ale jak moja koleżanka mówi, miała tę niepodważalną zaletę, że nie było kiedy wydawać zarobionej kasy, no i teraz jest co wydawać.
są też tłumacze tekstów pisanych, wtedy pracuje się w domu, w innym tempie, chociaż większośc zleceń i tak jest \"na wczoraj\".
a co do przedmówczyni, FCE, to ta zachcianka, to dlatego, że jakoś nie brałam się za certyfikaty z ogólnego, tylko specjalistyczne, np LCCI, a tu są takie sytuacje, że np,
idziesz na rozmowę o pracę, a ci się pytają o certyfikaty, to zaczynasz o lcci, becach i innych, a ci mówią, że o takich nie słyszeli i pytają o fce,
kolezanka miała proficiency, a oni, że dziękujemy pani, ale szukamy kogoś z fce,
bo to gwarantuje dobrą znajomość języka, radzimy pani się postarać o odpowiedni certyfikat, a potem startować do pracy....... no opadają ręce, prawda?
no i co Wy wszyscy na to?
ktos też miał podobne doświadczenia?
pozdrowionka, Rhysse,
jutro mam pisemne z fce,
powodzonka wszystkim współzdającym!