czy anglistyka jest tylko dla geniuszy?

Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 42
poprzednia |
do takiego wniosku doszłam czytając Wasze posty.Okazuje sie, że czekają mnie same trudności, syzyfowa praca i stany co najmniej depresyjne.Bo nie jestem osobą szczególnie genialną, nie mam świetnej pamięci, czas na naukę chciałabym spożytkować dobrze, ale nie chcę tylko nią żyć.Okazuje sie ze nie śpi sie po nocach, i tylko uczy , pisze, zalicza.Więc wychodze z zalozenia, ze moje losy na filologii sa juz przesadzone.Nie chce tak zyc, tylko studiami, chce tez miec czas na swoje pasje, zainteresowania.Kim trzeba byc, by tam wytrwac???????????????????????????????????????????????????
Przesada... troche trzeba sie uczyc, ale wszystko zalezy od Twojego time management - ja tam na przyjemnosci roznego rodzaju mialem sporo czasu.

pzdr.
Ty Mr Julek, no offensive, ale jstes chyba w bardzo pozytywnym tego slowa znaczeniu fanatykiem angielskiego, troszeczke czytalam Twoich postow.Problem z takimi jak, ktorzy lubia angielski, duzo juz wiedza, ale zycia by za studia filologiczne nie oddaly.
no co ty Mr Julek, sugerujesz, że nie jesteśmy geniuszami?????????????
:))))))

a swoją drogą, to ja nie bardzo rozumiem - tych narzekających: jak to brak czasu wolnego i kucie???
OK, kucie może tak, ale studia to też czas największego imprezowania:)
nie, na serio ja na przyjemnosci mialem czas zawsze - zawsze w dzien, czesto w nocy, ale uczylem sie tylko i wylacznie po nocach, bo doszedlem do wniosku, ze wtedy lepiej mi wszystko wchodzilo - i to sie sprawdzilo. do tej pory jak pracuje np. nad tlumaczeniem, praca pisemna, to siadam po 22 dopiero - a do tej pory mam czas na przyjemne rzeczy: net, gotowanie, lazenie po miescie. czasami, a ostatnio prawie dzien w dzien (dlatego porownywalnie mniej mnie na forum) takze i w nocy. Wpadlem w cug nocnego wloczenia sie po wrocku, piwkowania itp.

p.s. potrzeby natury fizjologiczno-popedowo-emocjonalnej, ktore rowniez naleza do moich WIELKICH przyjemnosci, nie wymieniam - ale na ich zaspokajanie, tez znajduje czas. Czasami duzo czasu... ;)))))))))))))
dla mnie studia na kierunku językowym nie były przyjemne jeśli chodzi o 'wolny czas' nie miałam go prawie w ogóle. to oczywiście zależy od uczelni ale w moim przypadku było tak że jak wracalam wieczorem padnięta z uczelni, bo miałam debilny plan, to jadłam obiad i się uczyłam, szłam spać i kolejny dzień. w weekendy uzupełniałam notatki i uczyłam się na kolokwia które beda w nadchodzącym tygodniu- tygodniowo miałam ich minimum 3. do klubów nie chodziłam prawie w ogóle. ludzie ode mnie z grupy początkowo chodzili na imprezy, ale potem też przestali, bo nie było na to czasu. a nie jestem jakimś opornym umysłem, żeby się uczyć i nic z tego nie mieć i wałkować wszystko raz po raz. tyle czasu potrzebowałam, żeby nie mieć tyłów, a oceny miałam przeciętne. no ale trzeba mieć nadzieje, że z dobrym planem, miejscem zamieszkania blisko uczelni i wykładami, z których dużo można wynieść da się rade i znajdzie troche czasu na wyjście do pubu. w każdym razie ja na czas największego imprezowania ciągle czekam :/
od siebie dodam ze ja ide na WROC uczelnie, tzn uniwerek, i malo wiem o tamtejszym IFA, ale poziomy chyba sa podobne na uczelniach.Tylko UAM ma opinie najlepszej i najciezszej
mmmm, moja uczelnia to był uam

moi przyjaciele wychodzili z założenia, że TRZEBA znaleźć czas na rozrywkę, żeby odpocząć, odprężyć się i nabrać siły na kolejny ciężki okres.

Poza tym, jak ktoś rzucał hasło 'ok, uczymy się do 21, a potem schodzimy na imprezę' (klub był dwa piętra niżej) to jakoś wszyscy się sprężali, żeby jak nawięcej się nauczyć, szybciej przeczytać, etc.

To mi zostało do teraz: muszę znaleźć czas na spotkanie ze znajomymi, godzinny telefon do przyjaciółki czy wyjście do kina. To wcale nie jest stracony czas, bo po takim odpoczynku mam więcej siły i ochoty i cokolwiek mam zrobić robię to szybciej.
>To wcale nie
>jest stracony czas, bo po takim odpoczynku mam więcej siły i ochoty i
>cokolwiek mam zrobić robię to szybciej.

święta racja :)
dobrze ze "musisz" wygospodarować czas na rozrywkę, ale uważam też, że czasami powinno to działać także w drugą stronę , nie tak że w pośpiechu sie ucze, ale tak ze mowie sobie "nic sie nie stanie, jak spóżnię sie na imprezę", bo jak zawalisz jakieś kolokwium, to moze sie okazać ze stracisz na nauke wiecej czasu, niż ucząc sie raz dłużej, ale skuteczniej. w koncu idziemy na filologie , bo jezyk to nasza pasja, wiec nie rozumiem, dlaczego mam robic po lebkach cos, co lubie
a ja sie nie zgadzam z tym brakiem wolnego czasu1 chociaz moze rzeczywiscie to wszystko zalezy od szkoly... ja zawsze mialam jakies 3 dni w tyg co rzeczywiscie cos sie musialo zrobic na nastepny dzien i sie siedzialo, ale dwa pozostale luz, a w weekend to sie tylko podczas sesji uczylam, nigdy w trakcie semesrtu!!!
zastanawiam sie czy tak reczywiście wszyscy sie zdązyli do tej 21 spręzyc z nauczeniem i czy wśród tych osób kazdy zaliczal wszystko. pewnie czesc zaliczala ale i byli tacy, którzy nie zdołali.
ależ ja wcale nie piszę o uczeniu się po łebkach (choć przyznaję - niektórych rzeczy wg mnie nie warto się uczyć).

Dawno dawno temu miałam dwa sposoby nauki:

wersja A: dziś wieczorem siedzę i się uczę
wersja B: siedzę i się uczę, a jak tylko się nauczę to idę spać/do kina/na imprezę.

To naprawdę zdumiewające o ile szybciej (i wcale nie mniej dokładniej) można się było nauczyć dzięki wersji B.

> dłużej,
>ale skuteczniej.

niekoniecznie.
To trochę tak jak z wypracowaniami z polskiego: wiele osób myśli, że im dłuższe, tym lepsze....Niekoniecznie....:))))

cóż, każdy musi znaleźć własną metodę.
A wszystko to tylko kwestia odpowiedniej organizacji czasu (taaa...są nawet szkolenia time management - widocznie można się nauczyć).
firenze mowisz ze w weekendy sie nie musialaś uczyc. ale czy mialas zawsze wszystko na czas zrobione? czytalas letury i tak dalej??????? bo jesli nie, no to pewnie ze moglas miec duzo wolnego czasu
a nie mowilem, ze to wszystko sprowadza sie do time management:)

pzdr.
dla ciebie to moze byc dobra metoda, ale pewna jestem ze wiele osób ktore chca sie tak uczyc koniczy nie ucząc sie wcale
taaa.....teorię znam.
Jak się BARDZO postaram, to nawet mi to w praktyce wychodzi.
Tylko do tego jeszcze trochę silnej woli trzeba.

A moja wola jest bardzo silna - robi ze mną to co tylko chce;)
ja nigdy - ja zawsze w nocy zaczynalem sie uczyc :-)

pzdr.
>ja nigdy - ja zawsze w nocy zaczynalem sie uczyc :-)

też tak kiedys miałam. A potem....potem wprowadziłam się do akademika i trzeba było się przystosować.
takich ludzi którzy rzetelnie nauczą sie w pośpiechu jest malutko. widać to w szkołach, na uczelniach. jakoś dobrzy uczniowie czy studenci nigdy w wiekszości nie składali sie z imprezowiczów. 2-3 na 10 osób moze będzie umiala sie spręzyc, ale reszta nie
>> dłużej,
>>ale skuteczniej.
>
>niekoniecznie.
>To trochę tak jak z wypracowaniami z polskiego: wiele osób myśli, że
>im dłuższe, tym lepsze....Niekoniecznie....:))
moim zadaniem to nie jesttak samo. bo czy na prawde nigdy nie mialas poczucia, ze mozna bylo cos zrobic lepiej dokladniej, poswiecając troche wiecej czasu????????!!!!!!!!!
to jet tak: pisząc za długie wypracowanie, to rzeczywiscie mozesz je spieprzyć zamiast ulepszyć.
ale jezeli chodzi o przedluzenie nauki, to moze to tylko wyjść na dobre, nieprawdaż?????????????
nie rozumiem jak mozna chcieć traktować po macoszemu wymarzone studia, na które bylo trudno sie dostać i ktore przede wszystkim bedą przyszlym zawodem? tylko to mnie dziwi
oczywiście częściowo się zgadzam:))

jasne, że często coś można zrobić dokładniej jeśli się poświęci temu więcej czasu.
Tyle tylko, że również uważam, że jest moment kiedy lepiej się położyć niż dalej siedzieć nad książkami.
No bo co z tego, że ktoś posiedzi trzy godziny dłużej, skoro:
a) ponieważ jest zmęczony przyswoi mniej
b) następnego dnia będzie niewyspany
c) skoro będzie niewyspany to to czego bedzie się uczył jutro również będzie mu gorzej wchodziło.

Jasne, są okresy kiedy nawet przy idealnej organizacji czasu śpi się po kilka godzin na dobę, ale....in the long run to się nie opłaca. Straty zarówno fizyczne jak i psychiczne są zbyt duże.
No, ale tego to ja się dopiero nauczyłam po jakimś czasie - i była to nieprzyjemna nauka.
Najlepiej się uczyć na własnych błędach:)
dlaczego po macoszemu???
ja niestety naleze do tych ludzi co robia wszystko zawsze na ostatnia chwile! np. wypracowania z writingu nie pisalam w dzien kiedy je nam zadali, ale dzien przed deadline! i tak przezylam 2lata! a z lekturami to jasne,ze czytalam bo jesli egzamin polega na odgadywaniu i interpretowaniu fragmentow ksiazek to nie masz szans jesli ich nie przeczytasz! ksiazki czytalam wieczorami, albo kiedy mialam czas (1ksiazka na tydz) i jakos szlam na biezaco!

ale zdaje sobie sprawe, ze ktos moze nie miec czasu. jesli ktos jest systematyczny i sie uczy codziennie to ma malo czasu raczej!
na pierwszym roku, zaraz przed sesja letnia postanowilam popracowac troche jakos barmanka w barze! pracowalam raczej na nocki, 3albo 4dni w tyg i wtedu sie przekonalam, ze jestem super zorganizowana i potrafie sobie zaplanowac nauke jak nigdy wczesniej! im wiecej do roboty tym lepiej mi szlo ! noi skonczyla sie w stosunku 5:1 - tylko jakis jeden durny exam poprawialam:>
PO pierwsze nie ma co sie denerwowac zanim sie zacznie studia i planowac ile sie bedzie posiwecac na nauke.

Kazdy przeciez ma inne uwarunkowania, inne sposoby nauki, i jedni wola siedziec godzinami nad jedna rzecza, a na impreze nie pojda, bo i tak by sie zle bawili, bo wiedza, ze ta "zabawa" to czas stracony sie im bawic nie pozwala, podczs gdy inni, chodza na imprezy, ale udaje sie im bez problemu pogodzic je ze studiami.

Dla mnie np. nauka jest przyjemnoscia. Po 30 godzinach/tydzien spedzonych w szkole, udzielam 20 godzin lekcji ( wszkole jezykowej i prywatnie). PO pracy, przyjemnoscia jest dla m,nie przeczytanie ksiazki. czytam sobie co mi w rece wpadnie, ale po angielsku, ksiazke, lub gdy jestem bardziej zmeczona prase, nowe slowka pieczolowicie notuje. Potem na zajeciach w szkole okazuje sie, ze znam wiekoszosc slow "przerabianych", bo sobie czytam dla przyjemnosci, czy ogladam TV.
Z uczniami na lekcjach tez glownie rozmawiam, wiec caly czas jestem zanurzona w angielskim. MOi uczniowie to poziom od intermediate do CAe, wiec uczac ich, sama caly czas szlifuje jezyk.

Jak poznaje nowe slowko, ucze sie jego wymowy, wiec i fonetyka nie jest problemem. Wiadomo, czesc teoretyczna, czyli transkrybcja stanowi wiecej problemu, bo cos tam moze sie popierniczyc, wiec do egzaminu pouczylam sie 3 dni, do praktycznej słownictwo tez powtarzalam sobie 2 dni i wszystko na 5;> Jak sie z uczniami to robi na lekcjach, to nie ma problemu;)

Co do czasu wolnego, ktory zaczyna mi sie tak o 20-21, jak skoncze prace, to czytam, uprawiam sporty, chodze na impry. Wiadomo, impry bardziej weekend, ale jak jest super koncert w ciagu tygodnia to na p[ewno go nie przepuszcze, i wole isc do szkoly na kacu, albo sie troche spoznic.

Trzeba tylko dzialac spontanicznie, robic to na co sie ma wlasnie ochote, taka jest moja dewiza. Nie mozna sobie tylko sportu przesuwac, bo on, wg mnie, powinien byc stalym punktem grafiky, bo to zdrowie.

Pzdr,
KOciamama.
Kilka razy pisałem na tym forum, że nie mam zwyczaju komentować niczyich nicków. Dla Ciebie, Kociamamo, zrobię wyjątek. Czytałem kiedyś, że wybrałaś go sobie na cześć swojej kotki. To mi przypomniało inne forum. W latach 1999-2000 często zaglądałem na nieistniejące już forum Reflexa. Często wypowiadała się na nim dziewczyna o dośc wyszukanym, pochodzącym z francuskiego nicku. Z przyjemnością czytałem jej posty. Były bardzo rzeczowe i inteligentne. Naprawdę mozna było ja polubić. Ale kiedyś zamiast pisać o angielskim lub francuskim zaprosiła nas na swoją stronę. Najpiekniejszą stronę o kotach jaką widziałem. Zawierała dużo ciekawych informacji o kotach współczesnych i tych znanych z historii, i piękne zdjęcia i rysunki kotów (kociaków też trochę).

Kiedy przeczytałem Twój nick, i Twoje posty skojarzyłaś mi sie z tamtym forum, tamtą dziewczyną i stroną o kotach w językach polskim, angielskim i francuskim.

Być moze jedynymi waszymi wspólnymi cechami były zamiłowanie do kotów i do angielskiego, ale cieszę się że w internecie można spotkać takie dziewczyny.
NIestety to nie ja:(

Ale tez lubie koty, jeden ze mna mieszka, a takze jak jakies znajduje biedactwa na podworku to szukam im domow.

Lubie angielski i francuski, ale z tym frnacuskim o u mnie ostatnio gorzej. NIestety nie jestem ta osoba, ale milo, ze napisales taki mily post;)

PZdr,
KOciamama.
Tez nie rozumiem oskarzen, o traktowanie studiow po macoszemu, jezeli robi sie to, co sie lubi, skupia na przedmiotach budzacych zainteresowanie i ignoruje rzeczy (a naszym mniemamaniu) zbedne.

PO pierwsze, ciagle w POlsce pokutuje taki stereotyp, ze dobry student kuje, co mu sie kaze i siedzenie nad ksiazkami zajmuje mu iles tam godzin na dobe, po skonczonych zajeciach, i na nic innego nie ma czasu.
Uczyc sie przeciea mozna na rozne sposoby, i lepszym sposobem nauki kowersacji jest spotkanie sie ze znajomymi z roku w pubie i mowienie po angielsku (a nic nie rozwiazuje jezyka tak jak troche alku;>), albo gadka z przyjezdnymi obcokrajowcami, niz samotne siedzenie w domu i wkuwanie slowek, ktore moga sie przydac na egzaminie.

PO drugie, mentalnosc wielu ludzi mnie dziwi. Niestety gros osob (mowie o tych z uczelni jezykowej) nie uczy sie jezyka po to, zeby opanowac go na poziomie "close to the native speaker level", ale po to zeby zdac dany egzamin, i dla nich nauka fonetyki nie laczy sie z nauka slownictwa. Glowny tego przejaw to ignorowanie wymowy i mowienie po swojemu, gdy uczy sie slownictwa, a wkuwanie wymowy slow z programu fonetyki, bez checi sprawdzenia ich znaczenia. Albo czytanie ksiazek/ogladanie filmow ma sie nijak do gramatyki, a to tez nieprawda, bo czytajac i sluchajac oswajamy sie ze strukturami, i po prostu wiemy, jakich uzyc.

Po trzecie, jakosc polskich studiow jest rozna. Ale na pewno, wszytsko zalezy od wykladowcy (jezeli chodzi o przedmioty, ktore nie interesowaly nas z poczatku). Inspirujacy wykladowca, moze sprawic, ze i wydawaloby sie najnudniejszy przedmiot, jest ciekawy, i przydatny, a kijowy wykladowca potrafi zniechecic nas do wszystkiego. Oczywiscie postuluje, zeby nie dac sie zniechecic bucom, ale tez nie zamierzam robic rzeczy po nic, tylko dlatego, ze wykladowca tak sobie chce. ja mam podejcie, ze studia sa dla mnie, chce sie dobrze bawic (nie mowie tylko o imprezach przy piwie i skrecie, ale o zabawe intelektualna, dowiadywanie sie nowych, ciekawych rzeczy, czytanie ksiazek), chce miec mozliwosc wyglaszania wlasnych m,ysli, dyskusji, a nie jedynie tepego wkuwania mysli innych ludzi wg jednej, wlasciwej interpretacji danego profa czy dra.

Pzdr,
Kociamama.
Temat przeniesiony do archwium.
1-30 z 42
poprzednia |

 »

Studia językowe