Na pierwszym roku nie przemęczałam się, był czas na wszystko. Drugi wykończył mnie fizycznie zajęcami na 8.00 4 razy w tygodniu i do 20.00 3 razy w tygodniu plus w międzyczasie latanie do szkoły na obserwacje (błąd w planie dla drugiego roku nie zagwarantował nam jednego wolnego przedpołudnia na te praktyki - podobno to bardzo śmieszne było >:-[ ). Zdecydowanie bardziej dał mi w kość 2 rok. Trzeciego się boję. Boję się szkoły (trafiłam na bardzo trudną szkołę z łysą i bezszyjną młodzieżą). Boję się egz licencjackiego. Ale spoko. Powoli, metodycznie do przodu.
Co do tych trzech dni zajęć, a reszty poświęconej na anukę to masz częściowo rację. Rzeczywiście nie było weekendu wolnego od nauki. Ale też nie warto się skazywać na towarzyską pustynię i nie wystawiać nosa z książek bo to jest już po prostu smutne. U mnie działa to na takiej zasadzie, że jak mam gdzieś wyjść wieczorem to efektywniej pracuję w ciągu dnia, żeby zdążyć i mieć wolną głowę.
Co do genezy 'oblewalności' - nzma kilka osób, które nie zdało pnja w pierwsyzm podejściu właśnie z tego powodu - że nie przeczytału artykułu, nie było ich akurat na tych zajęciach no i wypadło, że nie przypomnieli sobie przed samym ustnym tych temató. Niestety znam też świetne osoby, które nieczego nie zaniedbały, a jednak już ich na ifa nie ma :(